Piotr Machała – www.rgltr.pl http://www.rgltr.pl Regulator. Wejdź. Przeczytaj. Wed, 11 Jan 2017 00:43:56 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.4.7 Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/#respond Wed, 06 Apr 2016 17:18:39 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1835 Kiedy w zeszłym roku Agnieszka Ejsymont przywiozła z nimi wywiad przeprowadzony przy okazji festiwalu Colours of Ostrava mówiła o nich jako o młodym zespole, którego na pewno jeszcze nikt nie zna. Nie minął nawet rok, a przyjechali do Polski na serię wyprzedanych koncertów. Również we Wrocławiu islandzki kwartet Vök przekonał się, że ma mnóstwo fanów, […]

Artykuł Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Kiedy w zeszłym roku Agnieszka Ejsymont przywiozła z nimi wywiad przeprowadzony przy okazji festiwalu Colours of Ostrava mówiła o nich jako o młodym zespole, którego na pewno jeszcze nikt nie zna. Nie minął nawet rok, a przyjechali do Polski na serię wyprzedanych koncertów. Również we Wrocławiu islandzki kwartet Vök przekonał się, że ma mnóstwo fanów, a to jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu! Po wyczerpującym koncercie miałem okazję rozmawiać z Margrét Rán i Ólafurem Alexandrem. Wyglądali na zmęczonych i mieli do tego pełne prawo. Wszystko bowiem w ich przypadku idzie bardzo szybko. Powstali w 2013 roku i już po chwili przyjeżdżają na serię wyprzedanych koncertów w odległej od Islandii Polski. Niebywały sukces.

Margret: Bardzo dziękujemy.

Olafur: Sami jesteśmy pod wrażeniem i jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieli tyle wyprzedanych koncertów. Przyszło mnóstwo ludzi.

W reszcie Europy i na Islandii też tak jest? Wasze koncerty tam też są wyprzedane?

Olafur: Nie, choć ludzie są nami zainteresowani. Ale nie mieliśmy tylu wyprzedanych koncertów pod rząd. Jak dotąd trasa idzie nam bardzo dobrze, sporo osób przychodzi na nasze koncerty.

Margret: To jest bardzo zaskakujące, bo jest wszędzie prawie pełno. Przynajmniej jak dotąd.

Więc jak myślicie – co takiego się wydarzyło, że ludzie zaczęli tak bardzo pożądać waszych koncertów?

Margret: Myślę, że pomógł Halfway Festival.

Olafur: Dokładnie, przyjechaliśmy do Polskie w zeszłym roku i zagraliśmy na festiwalu Halfway w Białymstoku. Mieliśmy niesamowite przyjęcie. Nigdy wcześniej nie zagraliśmy takiego koncertu. To była najlepsza publiczność jaką do tej pory mieliśmy.

Margret: Zagraliśmy dwa bisy.

Olafur: Poza tym w zeszłym roku wydaliśmy naszą nową epkę. Bardzo dużo w zeszłym roku pracowaliśmy, graliśmy na imprezach showcase’owych. Spotkaliśmy wielu ludzi z branży, promotorów. To wszystko doprowadziło nas do tego, co mamy teraz.

Margret: Ciężka praca się zwraca.

Vök by Rogier Boogaard
Vök by Rogier Boogaard

Macie nowy singiel, Waiting. To znaczy, że możemy oczekiwać czegoś większego?

Olafur: Tak, zdecydowanie. Możesz oczekiwać. Po tej trasie wracamy do domu i zaczynamy nagrywać, zamykamy się w studiu. Mamy nadzieję, że album będzie gotowy przed końcem roku. Nic nie obiecujemy, tylko na to liczymy.

Margret: Październik, to jest nasz deadline. Tego byśmy chcieli.

Nagraliście więc Waiting i doszliście do wniosku, że to taka dobra piosenka, że musicie ją jak najszybciej wydać?

Olafur: Mniej więcej tak. Minął roku od naszego ostatniego wydawnictwa, ta piosenka była gotowa więc zdecydowaliśmy się ją wydać. Przygotowaliśmy też teledysk. Powinien być już dostępny.

Epki wydaliście dla islandzkiej wytwórni. Rozmawiacie może z kimś większym, z kimś ogólnoświatowym?

Margret: W tym momencie nasza jedyna wytwórni jest z Islandii.

Olafur: Nasz menadżer rozmawia z wieloma wytwórniami, ale nie ma jeszcze żadnych konkretów.

Nie macie zatem ciśnienia żeby podpisać kontrakt z jakimś majorsem?

Margret: Oczywiście byłoby nam prościej gdybyśmy mieli kontrakt z wielką wytwórnią. Ale chcielibyśmy też zachować naszą muzykę tak długo jak to będzie możliwe.

Olafur: Było tyle zespołów, mniejszych i większych, które zostały oszukane przez wytwórnie. My chcielibyśmy tego uniknąć. Czekamy na odpowiednią ofertę. Jeśli taka przyjdzie to na pewno ją przyjmiemy. Taka się jeszcze nie pojawiła.

Kiedy macie kontakt z wytwórniami, również z waszą na Islandii to czy ktokolwiek naciska na was żebyście nagrywali po islandzku?

Margret: Nie, to zdecydowanie nasza decyzja.

Olafur: Nikt nie ma kontroli nad tym co robimy.

Margret: Kochamy język islandzki, ale chcemy też śpiewać po angielsku. Wtedy więcej osób może się poczuć związanych z naszymi piosenkami.

Na nowym albumie również nagracie coś po islandzku?

Margret: Być może jedną piosenkę. Myślimy nad tym, bo to lubimy.

Islandzki was wyróżnia, tak samo jak saksofon. To co podobało mi się dzisiejszego wieczora to to, że saksofon nie pojawia się w każdej piosence, nie ma więc przesytu.

Olafur: Kiedy gra saksofon to staje się dominujący. Więc staramy się jak możemy, żeby nie korzystać z niego zbyt często. Kochamy go, ale nie może pojawiać się w każdej piosence, bo wtedy ludzie byliby nim zmęczeni. Staramy się utrzymać balans.

Saksofon ma bardzo oryginalny dźwięk. Jest jeszcze jakiś instrument którego chcielibyście użyć?

Margret: Uwielbiam brzmienie harfy.

Olafur: Ale na pewno nie dodamy żadnego instrumentu na stałe, może tylko więcej klawiszów. Kiedy jesteś w studiu to fajnie jest móc się bawić różnymi instrumentami. Próbować wkomponować je w piosenkę albo zrobić z nich sample. Ale nie chcemy niczego na stałe. Przynajmniej nie teraz.

Zaczynaliście przecież jako duet, rozrastaliście się i teraz jesteście kwartetem. Nic się w tej materii nie zmieni?

Margret: Nie, podoba nam się tak jak jest.

Olafur: Jest dobra chemia pomiędzy naszą czwórką. Nasz perkusista Einar daje z siebie dużo na koncertach. Kiedy graliśmy we trójkę i wcześniej jako duet Margret i Andri to nasze występy nie przypominały prawdziwego koncertu.

Margret: Musisz być jak Gus Gus, żeby oprzeć swój występ na beacie.

Olafur: Mamy dużo elektroniki, ale nie jesteśmy wystarczająco techno. Dlatego uwielbiamy grać z żywą perkusją. Nawet jeśli to jest mały zestaw uzupełniony samplami. To wszystko zmienia. Nasz występ bez Einara byłby beznadziejny.

Jest więc coś złego w Gus Gus?

Margret: NIE! Oni tylko mogą grać elektronicznie i to działa. Całkowicie działa.

Olafur: Kochamy Gus Gus. Pracowaliśmy z Biggi Veira z Gus Gus.

Margret: Zmiksował nasza epkę Circles.

Olafur: My nie jesteśmy tak bardzo elektroniczni, tak blisko techno.

Pytam, bo rozmawiałem z kilkoma islandzkimi zespołami i żadne nie powiedziały nigdy złego słowa na temat innego islandzkiego artysty. Tak jakby to była wielka muzyczna rodzina.

Margret: To jest jak społeczność.

Olafur: Muzyczna społeczność i muzyczna scena na Islandii jest bardzo przyjaznym i zdrowym środowiskiem. Nie ma rywalizacji, nikt o nikim źle nie mówi. Każdy chce pomagać. Przez to pojawia się wiele kolaboracji. Jeśli byłbyś kolesiem, który źle mówi o innych to środowisko by cię wykluczyło. Nikt nie chciałby z tobą pracować. Uważaliby cię za dupka. Oczywiście pojawia się rywalizacja, ale taka zdrowa. Nie taka w której musisz mówić złe rzeczy o innych artystach.

Margret: To mała społeczność i wiedziałbyś jeśli ktoś powiedziałby o tobie coś złego.

Razem z moimi przyjaciółmi chcielibyśmy pojechać w tym roku na Islandię. Głównym punktem każdej wycieczki jest dla nas jakiś koncert albo festiwal, przy tej okazji też chcielibyśmy coś zaliczyć. Czy jest coś, co moglibyście polecić?

Margret: Myślę, że powinniście pojechać Secret Solstice Festival.

Olafur: W tym roku grają tam Radiohead. Niedawno ogłosili, że dodali kolejny dzień, w tym roku impreza trwa więc cztery dni.

Margret: Line up jest perfekcyjny.

Olafur: Możesz na nim doświadczyć prawdziwego lata na Islandii. Dzień trwa 24 godziny na dobę. To coś, co zdecydowanie powinieneś sprawdzić. Poza tym Iceland Airwaves. To najlepszy tydzień w roku dla całej islandzkiej sceny. Wszyscy tam grają, pojawia się mnóstwo ludzi.

Margret: One zdecydowanie są najlepsze, Secret Solstice i Airwaves.

To dwa nad którymi się zastanawiamy. Ale myślicie, że wycieczka na Islandię w listopadzie to dobry pomysł?

Olafur: Będzie zdecydowanie zimno.

Margret: Będzie zimno, ale teraz tutaj też jest zimno.

Olafur: To są dwie kompletnie różne rzeczy. Secret Solstice przypomina normalny letni festiwal. Wszystko dzieje się w jednym miejscu, możesz łatwo dojść od sceny do sceny.

Margret: Nie jest czymś wyjątkowym dla Islandii.

Olafur: Airwaves za to dzieje się w centrum miasta, a Secret Solstice na obrzeżach na stadionie sportowym. Przestrzenią na Airwaves jest kompleks Harpa, gdzie są cztery sale koncertowe, reszta koncertów odbywa się w mniejszych klubach w centrum Reykjaviku do których zawsze są kolejki. Ale nikt się tym nie przejmuje, bo klimat w Reykjaviku w tym czasie jest niesamowity. Jest ogromna ilość świetnej muzyki, którą trzeba sprawdzić. Uwielbiamy oba te festiwale. Oba bym polecił.

Rozmawiał: Piotr Machała

Artykuł Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/feed/ 0
Wywiad z Dope D.O.D.: „W życiu nie chodzi o przepisy i prawa. Chodzi o ludzi.” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-dope-d-o-d-w-zyciu-nie-chodzi-o-przepisy-i-prawa-chodzi-o-ludzi/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-dope-d-o-d-w-zyciu-nie-chodzi-o-przepisy-i-prawa-chodzi-o-ludzi/#respond Mon, 14 Mar 2016 12:11:04 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1821 Dope D.O.D. to nie jest najmądrzejsza i najbardziej skomplikowana muzyka na świecie. Jej siła tkwi w energii. Wchodzimy do klubu, wyłączamy myślenie i podskakujemy. W górę i w dół. Właśnie tak było podczas koncertu we wrocławskim Starym Klasztorze. Była to część ich kolejnej polskiej trasy. Są tu uwielbiani, nic dziwnego więc, że dwoje MC, Skits […]

Artykuł Wywiad z Dope D.O.D.: „W życiu nie chodzi o przepisy i prawa. Chodzi o ludzi.” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Dope D.O.D. to nie jest najmądrzejsza i najbardziej skomplikowana muzyka na świecie. Jej siła tkwi w energii. Wchodzimy do klubu, wyłączamy myślenie i podskakujemy. W górę i w dół. Właśnie tak było podczas koncertu we wrocławskim Starym Klasztorze. Była to część ich kolejnej polskiej trasy. Są tu uwielbiani, nic dziwnego więc, że dwoje MC, Skits Vicious i Jay Reaper wywiad zaczęli od zachwalania swoich fanów.

Skits – Dzisiaj było świetnie. Można było poczuć energię tłumu. Po prostu wiesz, że jak wyjdziesz na scenę to ludzie oszaleją i przekażą ci swoją energię.

Wydaliście właśnie Ugly EP – zrobiliście to po to, żeby mieć z czym jechać w trasę czy był to na tyle świetny materiał, że nie mogliście już dłużej z nim czekać?

Jay – Epka jest z zeszłego roku, a my już w tym momencie pracujemy nad czymś nowym. Ukaże się prawdopodobnie do końca lutego. Będziemy mieli więc nowy repertuar. Dope D.O.D. nie stoi w miejscu, każdego roku kiedy wracamy musimy być pewni, że mamy coś nowego dla fanów. Ale nie wydaliśmy tego na siłę. Robimy co robimy i kiedy czujemy, że potrzebujemy nowej płyty to po prostu ją nagrywamy. Co roku wracamy do Polski. Szczególnie kiedy gramy tutaj, we Wrocławiu to koncerty są nieziemskie. Przychodzi dużo ludzi. Czujemy więc, że musimy dać im coś nowego, świeżego. Nie można ciągle przyjeżdżać z tym samym.

Na Ulgy EP mamy utwory z polskimi raperami. Czyj to był pomysł?

Skits – Zaczęło się od naszego spotkania z Miuoshem i jego interesującą pracą. Zastanawialiśmy się nad tym jakich dobrych raperów moglibyśmy zatrudnić na nowej płycie, żeby mogli reprezentować Polskę. Zaczęło się od Miuosha, a potem dołączyli kolejni.

Utwory z polskimi raperami dodaliście jako bonusy do polskiej edycji Ugly EP. Ciekawi mnie czy mieliście podobne propozycje z innych krajów?

Skits – Tak, już wcześniej robiliśmy takie rzeczy. Kiedy mamy z kimś pracować musimy znaleźć coś, co będzie pasowało do naszego stylu. Coś z czym będziemy się czuli dobrze. Coś co pochodzi od ludzi, którzy mają taką samą misję jak my. We Włoszech mieliśmy Machete Crew. To jest interesujące, bo kiedy język nie jest ten sam to nie wiesz jak to zadziała. Ale kiedy energia jest ta sama to jakoś idzie. Zrobiliśmy to w Polsce, we Włoszech i ostatnio w Hiszpanii z Natos Y Waor.

Dostajecie w takich przypadkach tłumaczenia?

Jay – Dostajemy tłumaczenie na bieżąco, potem nic z tego nie pamiętam. Tak jak mówiłem bardziej chodzi o energię niż faktyczne zrozumienie wszystkiego. Myślę, że sporo osób na tym świecie nie mówi po angielsku, a ciągle kocha angielski rap i angielską muzykę. To uniwersalna energia, jeśli na ciebie działa to znaczy, że po prostu działa. Jeśli dla ciebie brzmi dobrze to znaczy, że brzmi dobrze. O to ciągle nam chodzi i tego chcieliśmy od współpracy z Polakami. Kiedy słyszę jak rapują na naszych kawałkach to mnie to jara, czuję to. Nawet pomimo tego, że nie wiem co mówią to staram się do tego dorapowywać swoje. Bo to brzmi dobrze.

Bardzo mnie zaskoczyło, że zagraliście dzisiaj swoją wersję The Day Is My Enemy The Prodigy.

Skits – Dla nas to nie było zaskoczenie. Nie może cię zaskakiwać to, że gramy ten kawałek na koncertach, bo jest wybitny.

To jak doszło do tej współpracy?

Skits – To interesujące, bo spotkaliśmy ich przyjaciela na początku naszej kariery i początkach naszego sukcesu. Od razu po wydaniu naszego pierwszego albumu dochodziły do nas słuchy, że oni są naszymi fanami. To jest coś na co czekaliśmy od dłuższego czasu. Pewnego dnia Liam się odezwał i powiedział „Yo, musicie porapować do tego”. Musieliśmy więc wykonać nasz obowiązek.

A spotkaliście Liama osobiście?

Skits – To jest jedyna niefajna rzecz. Rozmawialiśmy z Liamem przez internet i przez jego ludzi. Mieliśmy go spotkać ostatnio osobiście w Amsterdamie, ale nie udało nam się to. Ciągle mamy to w planach.

Jak wyglądała ta współpraca? Po prostu wysłał wam ścieżki?

Skits – Tak, dał nam surowy beat. My mieliśmy odcisnąć tylko na tym swoje piętno. A on kazał nam zaszaleć, powiedział, że sam to później poskłada. Tak się właśnie stało. Marzę o tym żeby pewnego dnia wejść z The Prodigy do studia.

Wspomnieliście już o zbliżającym się nowym wydawnictwie. Ready To Die jest więc zapowiedzią właśnie czegoś większego?

Jay – Tak. To będzie mixtape, który nadchodzi. Ale to nie będzie regularny album. Ready To Die jest singlem i teledyskiem z tego mixtape’u. Pewnie dobrze znasz już Psycho, tak samo Rain Of Terror. A mamy jeszcze trochę takich szalonych rzeczy w zanadrzu. To będzie coś innego, ale ciągle będziesz mógł w tym wyczuć ducha Dope D.O.D..

To będzie wydanie tylko cyfrowe?

Skits – Tak, tylko cyfra. Mamy już teledysk do Ready To Die. Mamy też więcej nowych rzeczy, które ukażą się niedługo.

Wiecie jak to czasem jest, że słyszycie kawałek oparty o sampel, który dobrze znacie i słyszeliście go milion razy, ale absolutnie nie możecie sobie przypomnieć skąd go kojarzycie? Ja tak mam z waszym kawałkiem Psycho.

Jay – To Gimme Some More Busta Rhymes! Więc ja cię teraz będę edukował. W hip hopie po raz pierwszy użył go Busta Rhymes. Ale tak naprawdę ten sampel pochodzi z filmu, z Psychozy z 1960 roku wyreżyserowanej przez Alfreda Hitchocka. Już wcześniej użyliśmy go w naszym kawałku Redrum, ale teraz poczuliśmy, że powinniśmy jeszcze raz z niego skorzystać. Wzięliśmy więc dokładnie ten sam sampel co Busta Rhymes i się do tego dograliśmy. To jest właśnie dla mnie hip hop. Tak to wyglądało w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Oni brali sample ze starych funkowych kawałków i przerabiali je po swojemu. Właśnie tak samo my postępujemy teraz. Bierzemy kawałki z lat dziewięćdziesiątych z oryginalnych hip hopowych przebojów, które były podwaliną tego, co robimy. Bierzemy to i miksujemy to w naszym stylu.

Jak rozmawialiśmy poprzednio 16 miesięcy temu to też bardzo dużo mówiliśmy o kinie, o filmach klasy B jako waszej inspiracji.

Skits – Nic się w tym temacie nie zmieniło. Ale inspiruje nas nie tylko kino. To też literatura, muzyka, wszystko jest ze sobą powiązane. To po trochu wszystko, to właśnie kultura i sztuka. Ale inspiracja o której mówisz zawsze była obecna. Nigdy nie wiesz co będzie później. Filmy mają swój klimat, ale nigdy nie wiesz czy za chwilę się on nie zmieni. Tak samo jest z muzyką. O to właśnie chodzi w sztuce i emocjach.

Macie zapowiedzianych sporo koncertów i większość z nich odbędzie się we Francji. To dla was taki ważny rynek?

Jay – Każde miejsce to nasz rynek. Przejechaliśmy całą Europę, aż po daleki wschód. Byliśmy w Stanach Zjednoczonych, byliśmy w Ameryce Południowej. Byliśmy na Islandii. Myślę, że żaden rynek nie ma przypisanego jednego sposobu myślenia albo stylu. Myślę, że bez względu na to co robisz możesz dotrzeć do kogokolwiek, bo na końcu chodzi tylko o miłość i jedność.

Ostatnie pytanie dotyczy marihuany, bo wy nawet nie kryliście się z jej paleniem na scenie. Ale wiecie, że w tym miejscu to jest karalne, można za to iść nawet do więzienia.

Jay – W niektórych miejscach przestępstwem jest jeśli kobieta jest sobą. W życiu nie chodzi więc o przepisy i prawa, które ustalają rządy. Chodzi o ludzi.

Skits – Jak wchodzimy na scenę to klub jest nasz, przejmujemy kontrolę.

Jay – Bez reguł i praw.

Skits – Znam policjantów, którzy chcieli zamykać takie eventy, a później w domu sami jarali trawę. Nie ma więc co być hipokrytą.

Rozmawiał Piotr Machała

Artykuł Wywiad z Dope D.O.D.: „W życiu nie chodzi o przepisy i prawa. Chodzi o ludzi.” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-dope-d-o-d-w-zyciu-nie-chodzi-o-przepisy-i-prawa-chodzi-o-ludzi/feed/ 0
Wywiad z King Dude: „Mój własny kościół działa nocą” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-king-dude-moj-wlasny-kosciol-dziala-noca/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-king-dude-moj-wlasny-kosciol-dziala-noca/#respond Thu, 10 Mar 2016 10:34:02 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1813 King Dude na początku tego wywiadu mówi o sztuce i koncertach jako swego rodzaju kościele. Wydaje mi się, że lepiej swojej twórczości opisać nie mógł. Ci co go znają wiedzą, że na jego występie liczyć się będzie tylko on i jego charyzma. Dla pozostałych będzie to dziwne, czasem przerażające, czasem śmieszne połączenie Lucyfera i barda.  […]

Artykuł Wywiad z King Dude: „Mój własny kościół działa nocą” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
King Dude na początku tego wywiadu mówi o sztuce i koncertach jako swego rodzaju kościele. Wydaje mi się, że lepiej swojej twórczości opisać nie mógł. Ci co go znają wiedzą, że na jego występie liczyć się będzie tylko on i jego charyzma. Dla pozostałych będzie to dziwne, czasem przerażające, czasem śmieszne połączenie Lucyfera i barda.  Ale czy w podobny sposób nie patrzymy na obce nam religie? King Dude świetnie to rozumie i bawi się tą formą w sposób niepowtarzalny. Bycie fanem King Dude’a daje coś w muzycznym świecie unikalnego – uczucie uczestniczenia w czymś wyjątkowym, w czymś niedostępnym dla każdego. A przy tym niewyobrażalnie bawi.

Z TJ Cowgillem, czyli King Dudem miałem okazję rozmawiać przed jego koncertem we wrocławskim klubie Firlej. Był to koncert z serii Before Asymmetry Festival, który odbędzie się we wrześniu. Co ciekawe King Dude pojawił się na zeszłorocznej edycji tego festiwalu. Wtedy najlepsze koncerty dali właśnie King Dude, Matt Elliott i Esben And The Witch. I co? King Dude’a już widzieliśmy, Matt Elliott zagra w Firleju 15 marca, a Esben And The Witch 5 kwietnia. Jakby co, to ja już swoje bilety mam.

Wrocławski koncert był przedostatnim występem na jego europejskiej trasie. Musi być nią bardzo zmęczony, bo przed występem długo spał.

King Dude: Jeżdżenie w trasy jest takie chaotyczne. Ale ciągle jest bardzo interesujące. Dobrze jest odnaleźć w sobie pewien środek, balans, momenty wyciszenia. To może być bardzo trudne kiedy wokół ciebie jest rock’n’roll. Dlatego to takie ważne. Nawet nie chodzi o zmęczenie fizyczne tylko pozwolenie na odpoczęcie umysłowi. Odnaleźć pewien spokój.

Piotr Machała: Myślę, że wiem o co ci chodzi. Szczególnie, że do słuchania twojej muzyki potrzebny jest pewien klimat. Ciemny klub wieczorem, a nie zielona łąka w środku dnia.

Też to lubię, tworzyć tę atmosferę. Ale powinieneś móc stworzyć w każdym miejscu ten kościół. Normalnie chodzimy do kościoła w dzień, ale mój kościół działa w nocy. Powinieneś móc odtworzyć tę atmosferę również w dzień, choć nie robimy tego zbyt często. Nie chodzę do żadnego normalnego kościoła. Ale my wszyscy, jak ludzie, jeśli szukamy spirytualizmu to chodzimy do kościoła za dnia. Później wieczorem szukamy uwolnienia się od tego. Noc jest odwróceniem tego. Ja tworzę spirytualizm nocą. To jest coś innego. Wielu muzyków tak robi. Ja po prostu mam tego świadomość. Mówię wprost, że to robię, a nie że wychodzi mi to przez przypadek.

Może o to więc chodzi w sztuce? Poszukiwanie czegoś, co nie jest dostępne w normalnym życiu.

To prawda. To ucieczka, jak mitologia, albo cokolwiek co może nas wyrwać z codzienności. Co może pomóc wyobrazić sobie coś innego. To jest kreatywność. Ale może też coś więcej. Bo nie tylko pozwala wyrwać się jednej osobie z codzienności, ale również pozwala na wsadzenie tej osoby do jednego pokoju z innymi ludźmi, którzy doświadczają tego samego. Wtedy rzeczy stają się naprawdę duchowe. To jest tak naprawdę właśnie definicja kościoła. Słuchanie słów, przemów księdza albo pastora i te słowa prowadzą cię gdzieś wyżej. Pamiętaj, że jesteś w grupie.

Pamiętasz swój ostatni koncert tutaj na Asymmetry?

Połowicznie, bo bardzo dużo wypiłem.

Co mnie wtedy zaskoczyło to to, że twoja muzyka jest bardzo ciemna i atmosferyczna, ale na scenie byłeś bardzo zabawny.

Tak, musisz mieć swoją jasną stronę. Wszystko musi mieć swoją jasną stronę. Jeśli byłbyś cały czas poważny to jaką czerpałbyś z tego przyjemność? I kto ma tyle czasu żeby przez cały czas traktować się poważnie? Nie sądzę, że ktokolwiek powinien. Kojarzysz Davida Lee Rotha? Wiesz, że on jest ratownikiem medycznym? Jeździł ambulansem. Mógłby cię zabrać do szpitala. Jeśli byłbyś w stanie krytycznym być może mógłby uratować ci życie. Przed tym jak został gwiazdą rocka chciał zostać lekarzem. Pochodzi z rodziny lekarzy. Ale powiedział sobie, że nie będzie robił tego co cała jego rodzina. Jego ojciec chciał tylko żeby został chirurgiem. Ale on powiedział sobie, że będzie wokalistą Van Halen! No i został tym słynnym Davidem Lee Rothem. Ale po tym wszystkim wrócił na medycynę i został tym ratownikiem medycznym. Pomyśl sobie jak szalone by to było jakbyś miał wypadek albo uciąłbyś sobie rękę, przyjeżdża ambulans i wyskakuje David Lee Roth żeby ci pomóc. Tak by przecież mogło być. Być może nie jest zbyt dobrze jeśli masz zbyt duże poczucie humoru wykonując pewne prace. Na przykład będąc ratownikiem medycznym powinieneś do tego podchodzić na poważnie. Ale to jest rock’n’roll. To nie jest medycyna.

Wiesz, że po Wrocławiu krąży legenda, że po swoim występie na Asymmetry zagrałeś drugi koncert w holu Firleja na pianinie za paczkę fajek?

To nie legenda, to prawda. Zagrałem jeszcze jedną piosenkę po koncercie za paczkę papierosów. Tak bardzo ich potrzebowałem. Ktoś mi powiedział, że bardzo chciałby usłyszeć jakąś piosenkę, a ja mu odpowiedziałem, że jak przyniesie mi paczkę fajek to mu ją zagram. Nie myślałem, że je przyniesie, ale jakoś dał radę. A to musiały być mentole, bo tylko takie palę. Właśnie to mi przyniósł. Więc powiedziałem OK, zróbmy to. Dałem słowo, więc musiałem to zrobić. Ale to nie było na pianinie tylko na gitarze. Ale historia o tym, że to było pianino brzmi dużo lepiej, choć to niestety była gitara. Na innych występach robiłem coś podobnego. Jeśli skończyłem koncert i w drugiej sali było pianino to szedłem sobie pograć, bo czemu nie? Wszystko zależy od klimatu, to nie jest żadna sztuczka z mojej strony. Robię to, bo kocham grać na pianinie. Wtedy zrobiłem to dla Marcina, bo to on mi przyniósł papierosy, a ja powiedziałem, że to zrobię. A nie chciałem już grać. Ale skoro powiedziałem, że to zrobię to nie będę kłamał. Przecież mogłem wziąć te fajki i sobie pójść. Na szczęście to była tylko jedna piosenka. To tylko muzyka, nic wielkiego. Zresztą inny zespół grał na górze więc nie było zbyt wielu ludzi. To trwało tylko chwilę.

Na Asymmetry zagrałeś koncert solo, tylko ty i gitara. Tym razem masz zespół. Grywasz sam z konieczności, bo tak wychodzi taniej?

Lubię grać zarówno solo jak i z zespołem. Jestem szczęściażem, bo mogę robić to i to. Nie każdy tak może. Wiele osób jest w zespołach i chciałoby zrobić coś solo, ale jakoś im się to nie udaje. Nie mogą wrocić do tego, że są sami z sobą. Boją się, że nikt nie będzie tego lubił albo ludzie będą marudzili, że chcą jego z zespołem. Ja też wcześniej przez lata miałem zespół. Okazało się, że wiele osób w Europie nie chciało mnie zespołem tylko woleli mnie solo. Więc przez rok jeździłem sam. Chcieliście więc macie. Trzy i pół miesiąca wszystko na własną rękę. Teraz i przez następny rok albo dwa jestem z zespołem. Może okazyjnie zagram coś małego solo, bo to jest zabawne. Ale z zespołem możesz zrobić więcej muzycznie. Dynamika jest większa. Głośniejsze części są głośniejsze, a cichsze są cichsze. Mam cztery ręce więcej do grania. To pozwala zrobić rzeczy, dzięki którym piosenki są lepsze. Ale więcej rzeczy technicznie może pójść źle. Wczoraj jak graliśmy w Budapeszcie wysiadł wzmacniacz. To nie ma większego znaczenia, ale jakoś musisz sobie z tym radzić. A kiedy grałem solo to mi się nigdy nie zdarzało. Najgorsza rzecz, która może się popsuć to moja gitara, może peknąć struna. Co się zdarzało, ale zawsze mogę dokończyć piosenkę na pianinie. Więc to nie ma aż takiego znaczenia. Ale kiedy wysiada wzmacniacz to tak jakby wysiadła połowa zespołu. Musimy trzymać kciuki, że dzisiaj nic się nie zepsuje.

Więc kim są członkowie twojego zespołu?

To Tosten Larson na gitarze i pianinie oraz August Johnson na perkusji. Są świetni, zobaczysz. August pochodzi z Seattle, Tosten z Montany. Perkusista i ja mieszkamy w Seattle, ciągle razem nagrywamy muzykę. Tosten mieszka w Portland, a to niecałe 4 godziny drogi z Seattle. To bardzo blisko. To tak jak stąd do Poznania. Tam jedziemy jutro. Jednego z nich, Augusta, znalazłem na imprezie u mojego przyjaciela nazwiskiem John Stone. Czujesz to? Jooohn Stooone. Więc byłem w domu u Jooohna Stooone’a po tym jak mój ostatni zespół ode mnie odszedł w 2014 roku. Spytałem się czy chcą jechać ze mną i grupą Earth w trasę, a oni powiedzieli, że nie, odchodzimy, nie chcemy grać już z tobą muzyki. Nie winię ich za to, potrafię być straszną świnią. Szczególnie w tamtym okresie byłem inną osobą. W każdym razie odeszli i nie wiedziałem nawet czy w ogóle będę szukał dla nich zastępstwa. Planowałem przecież przez rok grać solo. Ale wtedy na tej imprezie ten mój przyjaciel powiedział, że jeśli potrzebujesz perkusisty to oto jest August Johnson. Nigdy wcześniej go nie spotkałem. Ale skoro on go znał to powiedziałem, że go wypróbuję. Tostena Larsona znam od 15 lat. Zawsze chciałem razem z nim grać, ale wcześniej miał problemy z alkoholem. Teraz jest już trzeźwy. Naprawdę mocno zawsze razem imprezowaliśmy, ale on imprezował mocniej ode mnie. To było dla niego destrukcyjne. Na szczęście już jest zdrowy. Od czterech lat jest trzeźwy. Rok temu spytałem się czy chce ze mną grać, czy czuje, że wytrzyma cały ten rock’n’roll. Powiedział, że tak, że jest pewny siebie, pewny swoich mocy. To niesamowite. To jest mój ulubiony skład. A podczas kolejnej trasy będę miał jeszcze basistkę. Finley, jest świetna. Zaczniemy w czerwcu. Gramy na Hellfest w Clisson we Francji przed Black Sabbath, co jest szalone. Podobno jest wyprzedany, szaleństwo, nie mogę w to uwierzyć. Potem jedziemy do Rosji i na wschód, jestem tym podekscytowany, bo to uwielbiam. Później w sierpniu wracamy na zachód i robimy Wacken Open Air.

To jest dopiero szaleństwo, bo jak zobaczyłem, że masz tam grać to zastanawiałem się czy napewno tam pasujesz.

Myślałem tak samo. Aż uświadomiłem sobie, że większość z tych metalowych zespołów nie jest tak naprawdę metalowa. Rozumiesz o co mi chodzi? Oni nawet nie są heavy. W porównaniu do nich to nawet my czasem jesteśmy ciężsi. Myślałem o tym samym więc bardzo chcę tego spróbować. To jest jedyne co możemy zrobić, sprawdzić to. Zobaczymy jak się wpasujemy. Nigdy nie wiesz czy się wpasujesz. Metalowe festiwale bardziej chcą żebyśmy na nich grali niż imprezy alternatywne czy indie. Myślę, że przyciąga ich ta cała zabawa z lucyferianizmem. Być może, tak przypuszczam. Tak naprawdę nie nagrywamy dla żadnej dużej indie wytwórni. Jesteśmy w podziemnej wytwórni metalowej. Ludzie zastanawiają się o co chodzi, co to jest za zespół? Indie świat nas nie rozumie. Metalowcy nas rozumieją i to mnie bawi.

Jak będziesz następnym razem we Wrocławiu zdecydowanie będziesz musiał opowiedzieć o tym jak było na Wacken Open Air.

Mam nadzieję, że będę miał okazję cię spotkać i o tym opowiedzieć, jeśli tylko będę cokolwiek pamiętał. Szanse są małe, bo na takich imprezach najczęściej gramy koło 14:00 i potem pijemy. A jak bardzo mogę się do tego czasu upić? Próbowałem kiedyś wypić dużo whisky o tej porze, żebym w ogóle mógł grać. Ale organizatorzy tego nie rozumieli. Mówiłem, że potrzebuję whisky, wielkiej butelki whisky. A oni na to, że nie ma mowy i co najwyżej mogą mi dać kilka drinków z whisky. Ja na to, że kompletnie nie rozumieją, bo jak mam grać w środku dnia bez tego, to będzie zbyt trudne.

W tym roku pojawiło się już jedno twoje nowe wydawnictwo, split z niemieckim zespołem Dolch. I to też jest bardzo metalowy zespół.

King Dude – Zdecydowaliśmy się na wydaniego tego splitu po zagraniu czterech wspólnych koncertów w Niemczech. Uwielbiam ten zespół. A jeśli chodzi o ten cały metal, to na pewno są bardziej elektryczni od nas. Ale ciągle są delikatni. Mają miększe elementy. Nie są zbyt szybcy, są melodyjni. To skomplikowane, nie wiem co to dokładnie jest. To nie jest taki heavy metal, po którym masz się czuć źle. Zdecydowanie po nich czuję się dobrze. Ale są dużo ciężsi od nas. Zagraliśmy te cztery koncerty, było świetnie, ludzie dobrze się bawili. Myślę, że stanowimy dobrą parę. My zdecydowanie robimy swoje, a oni swoje. Ale jakoś to razem ze sobą współgra. Uwielbiam ich jako ludzi, są świetni. Spędziliśmy świetny czas.

A co z twoim nowym albumem?

King Dude – Dzisiaj większość utworów będzie z płyty Songs Of Flesh & Blood – In The Key Of Light. Praktycznie wszystko w kolejności jak na płycie. Tylko kilku kawałków nie zagramy. Mam już przygotowaną nową płytę. Jest prawie skończona. Powinna się ukazać, trzymam kciuki, jesienią. I będzie dobra.

Rozmawiał Piotr Machała

Artykuł Wywiad z King Dude: „Mój własny kościół działa nocą” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-king-dude-moj-wlasny-kosciol-dziala-noca/feed/ 0
SNOWFEST Festival 2016 – RELACJA http://www.rgltr.pl/snowfest-festival-2016-relacja/ http://www.rgltr.pl/snowfest-festival-2016-relacja/#respond Tue, 09 Feb 2016 09:01:48 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1757 Snowfest jest imprezą, która ma szansę wypełnić jedną z niewielu luk na festiwalowej mapie Polski. W sezonie letnim praktycznie dogoniliśmy już Europę. Dużej imprezy zimą na wzór tych, ktore odbywają się w alpejskich kurortach jeszcze nie było. Dla niektórych może to być idea nowa, tak jak kiedyś to było z Open’erem. Do Gdyni, Płocka czy […]

Artykuł SNOWFEST Festival 2016 – RELACJA pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
SNOWFEST_RELACJA_2Snowfest jest imprezą, która ma szansę wypełnić jedną z niewielu luk na festiwalowej mapie Polski. W sezonie letnim praktycznie dogoniliśmy już Europę. Dużej imprezy zimą na wzór tych, ktore odbywają się w alpejskich kurortach jeszcze nie było. Dla niektórych może to być idea nowa, tak jak kiedyś to było z Open’erem. Do Gdyni, Płocka czy Katowic nauczyliśmy się jednak jeździć wyposażeni w krem do opalania, czemu więc nie mielibyśmy się przekonać do weekendu w Tatrach opatuleni szalikami i czapkami? Dlaczego festiwalowi psychofani mają sobie robić w ciągu roku 8 miesięcy przerwy? Mam nadzieję, że po następnych 1000 znakach przekonacie się, że festiwale na mrozie mają sens.

Zakopane wydaje się być idealną lokalizacją dla Snowfest. Baza noclegowa udźwignęłaby imprezę dużo większą, a Wielka Krokiew posiada gotową, niezłą infrastrukturę. Irytuje tylko dojazd Zakopianką, ale wiedzą o tym wszyscy i nikt nie jest w stanie tego szybko zmienić, nie ma więc co marudzić.

SNOWFEST_RELACJA_3O infrastrukturze Wielkiej Krokwii wspominam nie bez powodu. Ciężko bowiem powiedzieć, czy Snowfest to bardziej festiwal sportów ekstremalnych czy muzyki spod znaku elektroniki i hip hopu. U podnóża skoczni wybudowano hopkę, na której w piątek prezentowali się narciarze, a w sobotę snowboarderzy. Widowiskowości tym zmaganiom odmówić nie można. Dla mniej więcej połowy publiczności właśnie to było głównym punktem programu Snowfest. Dla reszty był to miły przerywnik pomiędzy występami kolejnych artystów. Na sporcie skupiać się już nie będziemy, bo to przecież portal muzyczny. A jest o czym pisać.

Muzyka na Snowfest była prezentowa w 4 przestrzeniach. Po pierwsze mieliśmy małą scenę (warto dodać, że darmową), na której zaprezentowali się Fair Weather Friends, Future Folk, Too Many T’s i…Cleo. Bardzo żałuję, że nie udało mi się na nią dotrzeć, bo ciekawiło mnie jak zostanie odebrana ze swoim popikiem na alternatywnym festiwalu. Ważne, że Fair Weather Friends znowu pokazali klasę i pomimo mrozu, problemów technicznych i niewielkiej frekwencji bardzo im się chciało. Widać, że Fair Weather Friends to ukształtowany już zespół i bezpieczny festiwalowy booking – wiadomo, że poniżej pewnego, wysokiego poziomu nie zejdą.

Scena główna ustawiona była za plecami publiczności oglądającej zawody sportowe. Można więc było podziwiać efektowne ewolucje i jeszcze efektowniejsze gleby słuchając muzyki na żywo. Dla fanów sportu to rozwiązanie pozwalało na doświadczenie w pełni Snowfest, dla artystów była to jednak sytuacja niezbyt konfortowa. Pod sceną bowiem tłumów nie było.

SNOWFEST_RELACJA_4Roots Manuva zasłużył ze strony polskiej publiczności na dużo więcej. Nie jest to artysta dający wybitne koncerty, częso jakby przechodzi koło nich bokiem. W Zakopanem musiało być mu na tyle zimno, że nie miał wyboru i musiał dać z siebie wszystko. Szkoda tylko, że Roots Manuva na swoich koncertach nie gra utworów innych artystów u których pojawił się gościnnie. Nagrywa on bowiem świetne płyty, ale to na featuringach jest genialny. Roots Manuva przyjechał z pełnym zespołem, czym plusuje jeszcze bardziej.

O Raekwonie z legendarnego Wu Tang Clan można powiedzieć jedno – zagrał po linii najmniejszego oporu. Od artysty naznaczonego przez  nazwę jednej z najważniejszych grup w historii hip hopu można spodziewać się czegoś więcej niż występu u boku średniego DJa. Opócz przebojów Raekwona wypełniony on był również hitami spod znaku Wu Tang Clan i innych amerykańskich raperów. Fajnie, tylko w głowie po tym występie nie zostaje nic.

SNOWFEST_RELACJA_5Najbardziej pozytywnym zaskoczeniem Snowfest był dla mnie występ Łąki Łan. Zawsze kojarzyli mi sie z wtórnym funkowym plumkaniem przebranym w śmieszne stroje. Zimą postanowili dodać do swojej muzyki dużo basu. Taneczna wersja Łąki Łan to jest coś co kupuję, co naprawdę dostarcza pozytywnej energii. Koniecznie muszę sprawdzić, czy ich ostatnie płyty to również zwrot w kierunku elektroniki.

Jak mając jeden produkt sprzedać go dwa razy? Chase And Status opanowali technikę zarabiania pieniędzy do perfekcji. W studiu są genialni, tego im odmówić nie można. W wersji live są równie świetni. Schody zaczynają się w przypadku Chase And Status DJ Set. Nie są słabymi DJami, wręcz przeciwnie. Problem w tym, że już drugi raz byłem na dyskotece spod znaku Chase And Status na który…przyjeżdża tylko jeden członek duetu. W Zakopanem mieliśmy zaszczyt gościć Status. Co w tym czasie robił Chase? Wątpię żeby zabawiał góralki, prędzej zarabiał pieniądze na innej imprezie sygnowanej nazwą Chase And Status. Set „duetu” zbudowany był następująco: energetyczny drum & bass, krótka wiązanka hitów własnych produkcji, kilka trapów (PO CO?), znów trochę drum & bassów i na koniec kolejne własne utwory. Niby świetne, niby dobra energia była, ale niesmak pozostaje.

SNOWFEST_RELACJA_6Występy na scenie głównej kończyly się dość wcześnie, bo przed 23:00. Nie oznacza to, że w tym momencie trzeba było iść do domu. Dla niektórych Snowfest w tym momencie tak naprawdę się zaczynał. Do wyboru mieliśmy dwa oficjalne afterparty – jedno zlokalizowane w klubie Dworzec Tatrzański i drugie w przearanżowanej przestrzeni pawilonów pod Wielką Krokwią. Taka formuła to jedyna sensowna opcja, bo nie ukrywajmy, ale na zewnątrz było już bardzo zimno. Szkoda tylko, że impreza została podzielona i nie można było zaliczyć wszystkiego. Ja wybrałem towarzystwo Andy C i Mike’a Skinnera w ogrzewanych namiotach pod Wielką Krokwią, Barrym Ashworthem z Dub Pistols i Purple Disco Machine musiałem się więc obejść smakiem. Zarówno w piątek jak i w sobotę już grający na rozgrzewkę DJe Ros i Benito pokazali, że dobrze wybrałem. Przyjemnie czekało się na występy głównych gwiazd z lekka tańcując. Tańcować bowiem na Snowfest trzeba ciągle, bo inaczej idzie zamarznąć.

Andy C, legenda drum n’ bassu praktycznie rozniósł parkiet. Wielka moc, wielkie hity. Założyciel wytwórni XXX mocno korzystał z dorobku swoich podopiecznych. Mniej więcej co 3 utwory pojawiał się killer w postaci Tarantuli Pendulum czy XXX Wilkinsona. Idąc kiedyś na występ Andy C koniecznie pamiętajcie o wygodnych butach!

SNOWFEST_RELACJA_7Jeśli Andy C to legenda, to co powiedzieć o Mike’u Skinerze? The Streets było projektem wyjątkowym nagrywającym wybitne płyty, genialne single i na dodatek grającym świetne koncerty. Pewnego dnia jednak Mike Skiner powiedział dość. Od tej pory raczej milczy, co prawda miał nagrywać z wokalistą The Music, ale nic z tego nie wyszło. Widać nakupił sprzętu, ściągnął z internetu odpowiednie oprogramowanie, tony muzyki i postanowił zostać DJem. No i jeszcze oczywiście wyposażył się w wielkiego, czarnego MC imieniem Dave. Jakim DJem jest Mike Skinner? Dużo kombinuje, często zmienia kawałki i niestety ma jeszcze spore braki techniczne. Gra wszystko co ma energię, głównie drum n’ bassy, trapy i wszelką nową elektronikę. Czasem cytuje swoją twórczość, ale robi to w stopniu minimalnym, zdecydowanie zbyt rzadko dla każdego psychofana The Streets. Mam więc nadzieję, że to przejściowe zajęcie Mike’a Skinnera i już niedługo zajmie sie tym, co robi najlepiej.

Snowfest nie jest największym festiwalem świata, organizatorzy mogli więc pozwolić sobie na sporo luzu. Widać było, że ciągle się uczą, kombinują i reagują na wszelkie niedociągnięcia,  takie jak np. niezbyt fortunne usytuowanie food trucków pierwszego dnia. Dobrze to wróży na przyszłość. Jeśli więc uważacie, że w temacie festiwali wiecie już wszystko dajcie się za rok zaskoczyć tańcem jako najlepszym sposobem na ogrzanie, narciarzom i snowboarderom zaprzeczającym grawitacji i grzanym (!) whisky.

Artykuł SNOWFEST Festival 2016 – RELACJA pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/snowfest-festival-2016-relacja/feed/ 0
Wywiad z Hugo Race’m: „Problemy wszędzie są identyczne – okoliczności różne” http://www.rgltr.pl/wywiad-hugo-race-problemy-wszedzie-sa-identyczne-okolicznosci-rozne/ http://www.rgltr.pl/wywiad-hugo-race-problemy-wszedzie-sa-identyczne-okolicznosci-rozne/#respond Mon, 04 Jan 2016 21:52:16 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1555 Daleko miał Hugo Race i jego The True Spirit ze swojej rodzinnej Australii do wrocławskiego klubu Firlej. Oczekiwania były spore i trzeba powiedzieć, że zawodu nie było. Nowa płyta The Spirit jest świetna, koncertu nie powstydziłby się Nick Cave and The Bad Seeds, a Hugo Race okazał się bardzo inteligentnym rozmówcą. Nicka Cave’a wspominam nieprzypadkowo. […]

Artykuł Wywiad z Hugo Race’m: „Problemy wszędzie są identyczne – okoliczności różne” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Daleko miał Hugo Race i jego The True Spirit ze swojej rodzinnej Australii do wrocławskiego klubu Firlej. Oczekiwania były spore i trzeba powiedzieć, że zawodu nie było. Nowa płyta The Spirit jest świetna, koncertu nie powstydziłby się Nick Cave and The Bad Seeds, a Hugo Race okazał się bardzo inteligentnym rozmówcą. Nicka Cave’a wspominam nieprzypadkowo. Nie tylko dlatego, że Hugo Race był kiedyś jego współpracownikiem, ale głównie dlatego, że jego sztuka jest bliźniaczo podobna. Do tego stopnia, że przez cały koncert zastanawiałem się czy gdyby wszystkie przypadki kiedyś zadziały się inaczej to dzisiaj w Firleju nie oklaskiwalibyśmy Nicka Cave’a i wspominalibyśmy genialny występ Hugo Race’a w Hali Stulecia…

Piotr Machała: Przyjechaliście z nową płytą The Spirit nagraną po 7 latach od czasu 53rd State. Nagrywaliście ją przez 3 lata, co też jest długim okresem.

Hugo Race: Tak, minęło dużo czasu, bo nasze ostatnie wydawnictwo ukazało się w 2008 roku, a ostatnia trasa w Europie odbyła się w 2009 roku. Po niej zacząłem pracować nad innymi projektami, inną muzyką. Dużo pracowałem z projektem Hugo Race & The Fatalists, która opiera się na włoskiej grupie Sacri Cuori. To była bardzo ciekawa kolaboracja, która łączyła moje piosenki z brzmieniem tej kapeli, a oni są fantastyczni. Tym byłem zajęty przez mniej więcej 3 lata. W tym samym czasie wyprodukowałem płytę też Sepiatone pod tytułem Echoes On. Nagrałem też kolejną płytę, która jeszcze nie została wydana. Nazywa się Long Distance Operators. To kolejna kolaboracja, tym razem z belgijskimi artystami. Więc robię dużo nowych rzeczy. Chciałem mieć przerwę od The True Spirit. Lata dwutysięczne były dla nas bardzo intensywne. Pomiędzy rokiem 2002 a 2009 dużo pracowałem razem z zespołem, dużo graliśmy. Nagraliśmy trzy albo cztery albumy. Może nawet pięć. Trzeba było zrobić sobie przerwę i dlatego zajęło nam siedem lat nagranie tej płyty. Tak jak wspomniałeś zaczęliśmy nad nią pracę gdzieś w roku 2011. To był powolny proces, bo poszedłem do zespołu i powiedziałem, żebyśmy napisali materiał razem. Wszyscy musieli przyjść z jakimiś pomysłami na piosenki. Przynajmniej tytułami, riffami, kawałkami tekstów albo po prostu inspiracjami. W ten sposób mogliśmy nagrać płytę, która tak naprawdę była o zespole. Tak się stało, dlatego zajęło nam dwa czy trzy lata znalezienie czasu, żeby razem usiąść i pracować w studiu. Stworzyliśmy specjalne studio pod ten projekt. Finalne szlify nadawaliśmy w innym studiu. Na koniec wszystko poszło bardzo szybko, tylko na początku to był bardzo powolny proces.

Przeczytałem, że każdemu członkowi zespołu kazałeś napisać część muzyki. To dlatego album nazywa się po prostu The Spirit?

Tak, to jeden z powodów. Ponieważ wszyscy w zespole zaangażowani są w pisanie i tworzenie materiału, odsłania on prawdziwego ducha zespołu. Nie tyle mojego ducha, Hugo Race’a, ale ducha całego zespołu The True Spirit. Myślę, że po nagrywaniu takiej ilości solowego materiału i kolaboracji z innymi artystami nie miało zbytniego sensu dla mnie napisania materiału i po prostu nagrania go z The True Spirit. Chciałem więcej interakcji i bardziej ekscytujące było pokazanie czegoś na temat członków zespołu.

Czym jest również właśnie wydana epka False Idols? To odrzuty z sesji do The Spirit?

hugo_race_1To nie do końca są odrzuty. Kiedy zaczęliśmy skupiać się nad albumem mieliśmy jakieś wyobrażenie na temat jego osobowości. Mieliśmy szesnaście albo siedemnaście piosenek. Pomyśleliśmy, że gdybyśmy wzięli dziesięć piosenek mielibyśmy coś na kształt filmu. Pozostałe piosenki nie były więc stronami B albo odrzutami, po prostu nie pasowały do tej atmosfery. Nie skończyliśmy ich, skoncentrowaliśmy się na utworach, które stworzyły The Spirit. Więc dla False Idols wróciliśmy do studia i znowu zaczęliśmy pracować nad tymi piosenkami. Tak powstała ta epka. Myślę, że jest na niej więcej żywych dźwięków. Na False Idols jest więcej rock n’ rolla. Oczywiście dzieją się tam również ciemne rzeczy. Ale to The Spirit ma bardzo szczególną atmosferę, która okazała się dla nas bardzo udana.

Chciałbym zapytać teraz o książkę, którą napisałeś – Road Series. Podobał mi się jej opis, że jest to pierwsza niefikcyjna historia o tobie. A jak to jest z twoją muzyką? To też są opowieści non-fiction?

Dla mnie pisanie muzyki i książek to dwie całkiem różne rzeczy. Szczególnie literatura faktu, bo spisałem kilka historii, które wydarzyły mi się w czasie pracy jako muzyk w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Te wszystkie rzeczy naprawdę się wydarzyły. W jakiś sposób ta książka to dodatek do płyt. Opowiada o wszystkim poza piosenkami, które możesz znać z moich albumów. To opowieści kryjące się za piosenkami. W książce tak naprawdę nie mówię o muzyce. Piszę bardziej o życiu, podróżowaniu, polityce i tym podobnych. Ukazuje się pierwszego marca.

Mógłbyś powiedzieć co dokładnie się w niej znajduje? To po prostu anegdoty z twojej kariery?

To czternaście rozdziałów. Każdy opowiada o konkretnym czasie. Najczęściej to miesiąc albo kilka tygodni. Dostajesz więc migawki z mojego życia, a nie opowieść o moim całym życiu. Te migawki trwające około miesiąca porozrzucane są na trzydzieści lat mojej kariery.

Twoja podróż zatoczyła chyba koło, bo urodziłeś się w Melbourne w Australii, potem żyłeś w Berlinie w Europie, a teraz znowu wróciłeś do Australii.

I pewnie w pewnym momencie wrócę do Europy. Łatwo mi to sobie wyobrazić. To są dwa zupełnie różne miejsca. Czuję się bardzo przywiązany do osób i miejsc, które kocham w Europie. Nie wyobrażam sobie więc spędzenia reszty mojego życia w Australii. Wróciłem tam około 5 lat temu. Głównie dlatego, że mój ojciec zmarł, a moja matka była chora. Moje dzieci były nastolatkami i wymagały wiele uwagi. W tym momencie jest blisko końca tego etapu. Mogę sobie więc wyobrazić, że za 5 albo 10 lat będę na tyle wolny, że będę mógł wrócić do Europy i spędzić tam kolejnych 10 albo 20 lat.

Myślisz, że ludzie w Europie i Australii mają takie same problemy? Kultura niby jest bardzo podobna, ale to są przecież dla nas antypody.

Myślę, że ludzie mają wszędzie takie same problemy jeśli wziąć pod uwagę ekonomię i sprawiedliwość społeczną. Problemy z demokracją albo brakiem demokracji. Ze starzeniem się i podejściem do technologii. Wszystkie te rzeczy są takie same wszędzie. Różne są okoliczności. Życie w Australii nie jest takie samo jak życie w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Głównie dlatego, że Australia jest tak bardzo wyizolowana geograficznie. To tworzy inne tło psychiczne do życia. Więc problemy ludzi są takie same, ale miejsca, w których żyjemy są kompletnie różne. Wydaje mi się, że jedną z rzeczy, którą Europa zawsze miała to koncentracja ludzi posłusznych, wychowanych w zachodniej kulturze, micie. To wpływa na to jak myślę o świecie. Żyjąc w Australii dużo bliżej jest do Chin albo Indonezji, Filipin i Indii. A my jesteśmy potomkami Europejczyków. Inaczej się myśli kiedy mieszka się w Australii, choć oczywiście mamy europejskie tradycje. Wiesz, teraz jesteśmy w trasie, zagraliśmy 25 koncertów od Paryża do Bukaresztu. Przejechaliśmy mnóstwo kilometrów i mogliśmy zagrać dla wielkiej ilości ludzi. Doświadczyliśmy niezwykłych przeżyć. To niesamowite. Jakbyśmy grali po Australii to byłaby zupełnie inna sytuacja.

Chciałbym teraz spytać o teledysk do Wildcards, który przedstawia podróż w kosmos. Ty przejechałeś praktycznie całą planetę, więc to znaczy, że chciałbyś czegoś więcej i polecieć w kosmos? To cię fascynuje?

hugo_race_2Cóż mogę powiedzieć… to zabrałoby zbyt dużo czasu. To mogłyby być miesiące z twojego życia. Więc dla mnie to nie jest zbyt atrakcyjne. Nie wiem czy chciałbym poświęcić lata mojego życia żeby polecieć na Marsa. Ale zawsze byłem bardzo zafascynowany przez gwiazdy i zawsze miałem wrażenie, że nie jesteśmy sami w kosmosie. W jakiś sposób cywilizacje będą mogły poruszać się przez galaktyki tak jak pokonują oceany. Myślę, że na poziomie duchowym połączenie człowieka z kosmosem jest bardzo istotne. Mówiąc połączenie mam na myśli również zrozumienie. Przez większość czasu ludzkość nie patrzy na siebie w kontekście malutkiej planety na skraju Drogi Mlecznej. W jakiś sposób to rodzaj uczucia czy emocji, do której próbuje dotrzeć muzyka.

Lambert – artysta, który grał dzisiaj przed tobą robi to w wielkiej masce. A wy na koncertach macie na sobie zawsze tylko koszule i garnitury. Po prostu gracie. Co myślisz więc o tych wszystkich zespołach przebierających się, używających wizualizacji czy nawet pirotechniki?

Każdy musi wyrażać się w sposób jaki czuje. Ja jestem bardziej z dwudziestowiecznej tradycji piosenkarzy, których uwielbiam, takich jak Howlin Wolf. Czy nawet Frank Sinatra. Dla nich w show chodzi o czynnik ludzki w danym miejscu. Wraz z technologią i multimediami skupiono się na maszynach i sposobie w jaki one mogą dostarczać rozrywki. Biorąc udział w takim show bardziej czuję się jak technik. Niezbyt to do mnie trafia. W naszym show chodzi o jak najlepszych muzyków w zespole, którzy naprawdę wiedzą jak grać. I chcą grać w całym tym podekscytowaniu muzyką.

Na początku wywiadu dużo mówiliśmy o twoich innych zespołach. Ciekawi mnie czy nie gubisz się w nich i czy masz w głowie jakąś listę projektów, które działają i które są już zakończone. No i co się u nich wszystkich dzieje.

No więc Dirt Music ma przygotować nowe nagrania, nowe single. Wraz z Chrisem Eckmanem biorę się za to na początku przyszłego roku. Sepiatione w tym momencie śpi i będzie spać przynajmniej przez kolejny rok. W grudniu zacząłem nagrywać muzykę na kolejny album The Fatalists. Więc tym się teraz zajmuję. To był bardzo pracowity rok. Miałem wielkie szczęście pracować również nad filmem pod tytułem Snow Monkey. W tym momencie ten film jeździ po festiwalach po całym świecie.

To jest włoski film, bo czytałem, że brałeś udział w czymś takim?

Nie, włoski film był krótkometrażowy, a ten ma trzy godziny. Jest o gangach ulicznych w Jalalabadzie w Afganistanie i ich relacjach z Talibami. O islamie i rządzie. To bardzo poruszający dokument. Napisałem dla niego dużo muzyki. To kolejna rzecz, która wydarzyła się w 2015 roku. Wyreżyserował go George Gittoes. Jak już powiedziałem teraz jeździ po festiwalach. Kolejną rzeczą, którą teraz robię to pisanie muzyki na temat Melbourne i jego okolic, gdzie teraz żyję. Dla produkcji teatralnej, która będzie miała miejsce w przyszłym roku. Jak zawsze bardzo lubię być zajęty. Zawsze robię dużo rzeczy na raz.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 5.01.2016

Artykuł Wywiad z Hugo Race’m: „Problemy wszędzie są identyczne – okoliczności różne” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-hugo-race-problemy-wszedzie-sa-identyczne-okolicznosci-rozne/feed/ 0
Wywiad z Mary Komasą: „Śnię w różnych językach, ale nie po polsku” http://www.rgltr.pl/wywiad-mary-komasa/ http://www.rgltr.pl/wywiad-mary-komasa/#respond Tue, 29 Dec 2015 16:06:23 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1408 Z Mary Komasą spotkałem się przed jej wrocławskim koncertem w Starym Klasztorze. Po wejściu na backstage, po przywitaniu się od razu poprosiła mnie o zapałki. Miała ze sobą świece, które chciała rozstawić po nieco przyciasnym pokoju. Po co? Żeby choć trochę poczuć się jak u siebie, jak w domu. A kilka miejsc i miast już […]

Artykuł Wywiad z Mary Komasą: „Śnię w różnych językach, ale nie po polsku” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Z Mary Komasą spotkałem się przed jej wrocławskim koncertem w Starym Klasztorze. Po wejściu na backstage, po przywitaniu się od razu poprosiła mnie o zapałki. Miała ze sobą świece, które chciała rozstawić po nieco przyciasnym pokoju. Po co? Żeby choć trochę poczuć się jak u siebie, jak w domu. A kilka miejsc i miast już w jej życiu się przewinęło. Jest więc tak, że teraz to Berlin jest jej domem?

Mary Komasa: Po wielu latach mogę powiedzieć, że tak. Ale żadnego z tych miast, w których mieszkałam nigdy w życiu nie odcinałam. To znaczy nigdy nie myślałam, że wyjeżdżam stąd i nigdy tu nie wrócę. Raczej myślę o ludziach, którzy stwarzają mi dom na świecie. I on tam jest. We wszystkich miejscach, w których byłam, w których mieszkałam dłużej. Właśnie to traktuję jako dom. Myślę, że nie ma takiego jednego miejsca, które bym tak nazwała. Wiadomo, że jest dom rodzinny, ale jest ich coraz więcej i z tego się cieszę, bo lubię mieć wiele domów na świecie.

Piotr Machała: City Of My Dreams, to tytuł jednego z twoich z utworów. Więc co takiego musi mieć miasto, żeby było miastem twoich marzeń?

Musi powodować, że mam motyle w brzuchu gdy do niego jadę albo gdy w nim jestem. I musi powodować, że jak wyjeżdżam to chce mi się płakać, bo już za nim tęsknię. Musi powodować pewien rodzaj tęsknoty, spełnionych i niespełnionych marzeń. Musi we mnie budzić jakieś emocje. I to też dzięki właśnie ludziom, którzy są w tym mieście. Takich, których spotykam, między którymi coś się wydarza. Takie artystyczne wymiany energii. To niekoniecznie musi być konkretne miejsce. To może być nawet spotkanie, albo rodzaj muzyki, dźwięku, który usłyszę. Taki, który spowoduje, że będę się czuła niesamowicie. Raczej takich rzeczy szukam i to mogę nazwać City Of My Dreams.

Więc co takiego specjalnego ma dla ciebie Berlin? Nie męczy cię? Bo mnie np. bardzo męczy berliński sposób imprezowania. To, że wszystko tam dzieje się w nocy.

Wiesz co? Ja żyję tam jak emeryt. Ja w ogóle tam nie imprezuję. Gdy przyjeżdżam do Berlina to się cieszę, że mogę iść do sklepu, zrobić pranie i ugotować w domu. Żyję na walizkach. A moje walizki są tuż przy moim łóżku, co przyprawia mnie o nerwicę i ból brzucha. Strasznie dużo podróżuję. Ostatnio spędziłam 5 dni w Berlinie i to było chyba pierwszy raz od kilku miesięcy. Miałam moją własną wannę, w której praktycznie non stop przesiaduję. W ogóle nie imprezuję w Berlinie. A tak naprawdę ogólnie bardzo mało imprezuję. Nie odczuwam zatem tego co mówisz. To miasto mnie nie męczy. Podoba mi się to, że jest bezkompromisowe. Potrafi być brzydkie i nie ma na tym punkcie kompleksów. Nie stara się być piękniejsze niż jest. Jest obdarte z jakiegokolwiek pudru. Odsłania się, jest totalnie nudne, naturalne. I to mi się w tym mieście podoba. Ludzie potrafią być chamscy, ale naprawdę nie udają. I to jest coś, co mnie w nim urzekło. Jednocześnie to coś, co mnie szokuje gdy tam wracam. Szczególnie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie wszyscy są bardzo mili. Wracam do Berlina i okazuje się, że ktoś się na mnie drze, kierowca autobusu na mnie krzyczy, że za wolno do niego wbiegłam. Więc to jest ciekawe zderzenie, ale sprowadza mnie na ziemię.

Skoro mieszkałaś w tylu miastach to w ilu językach mówisz?

Mówię po polsku, po angielsku, po niemiecku i po francusku trochę.

Zmierzam do tego w ilu językach śpiewasz. Na płycie jest jeden, angielski. Ale gdy tworzysz – próbujesz czegoś innego?

Bardzo bym chciała śpiewać po francusku i nawet niektóre teksty tłumaczyliśmy na francuski. Wiesz, to jest ciekawe, bo śnię w różnych językach. Jak już śnię w jakimś języku, to co ciekawe – po francusku. A to jest język, w którym mówię najmniej. Do tego niemiecki i angielski oczywiście. W ogóle nie śnię po polsku. To jest bardzo dla mnie dziwne, ale tak jest. Bardzo bym chciała śpiewać po francusku, bo jednak ma to swoją melodię. Jeszcze po rosyjsku trochę mówię. I rosyjski też jest piękny. To jest niesamowity język. Gdy śpiewałam operowo to dużo akurat w tym języku.

Płytę nagrywałaś w studiu, w którym było dużo sprzętu z lat sześćdziesiątych. To znaczy, że też znasz się na sprzęcie? Jesteś również inżynierem dźwięku?

To jest tak: im prościej tym lepiej dla mnie. Bardzo lubię mieć takie uczucie, że wszystko jest surowe. Filozofia studia Guya polega na tym, że wszystko jest bardzo surowe i bardzo oryginalne. Mówiąc „oryginalne” mam na myśli oryginały z tamtych lat. Więc wszystko było w stylu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. On tam ma naprawdę ogromną ilość instrumentów i mikrofonów. Ja za bardzo się nie znam, choć poznaję to coraz lepiej. Oczywiście gdy robię demo, to robię je w pokoju na komputerze na odpowiednich programach. I to już umiem zrobić. Natomiast jest to dla mnie ciągle ogromna przepaść i statek kosmiczny, którego nie umiem obsługiwać.

Skąd się wzięli członkowie twojego zespołu? Też z Berlina?

Wszyscy są z Berlina. To były zbiegi okoliczności. Miałam już wcześniej kilka zespołów i Berlin ma taką przypadłość, że ludzie tam wpadają i wypadają ze względu na to, że jest bardzo tanio. Więc dużo młodych ludzi się tam zjeżdża. Ale wiadomo, że za rok ich już tam nie będzie. Mam takie szczęście, że znalazłam ludzi, którzy tam są na miejscu i którzy są w stanie poświęcić się temu projektowi na tyle żeby w nim być na stałe. Wiadomo, że każda zmiana powoduje stres i zmiany w materiale, więc cieszę się, że w końcu znalazłam takich ludzi z którymi ten cały materiał mógł się tak osadzić.

Płyta podobno bardzo długo powstawała, a mi się wydaje, że wręcz przeciwnie. Po przyjeździe do Berlina to bardzo szybko poszło.

mary_komasa_1To prawda. Wiesz co? „Bardzo długo” to ja mam chyba na myśli to, że ja nigdy nie zaczynałam jako dziewiętnastolatka. Długo w sobie musiałam dojść do wniosku, że chcę to robić. Piszę piosenki już od bardzo dawna. Ale te, które zdecydowałam się włożyć na płytę potrzebowały swojego czasu, musiały dojrzeć. Zdobyć taki stempel dorosłości. Ja też musiałam coś przeżyć. Pochodząc z dużej rodziny bardzo często jest tak, że zanim usłyszysz swój głos musisz naprawdę się z niej wyrwać. Ja tego czasu dla siebie potrzebowałam, bo nie jestem jedynaczką. Mam troje rodzeństwa. Wszyscy żyjemy bardzo blisko. Więc żeby usłyszeć ten swój głos i dać sobie jakąś przestrzeń musiałam wyjechać z Polski już ponad 10 lat temu. Musiałam sama sprawdzać na sobie to co mnie kręci w muzyce, to co mnie pociąga w sztuce. Na to potrzebowałam czasu. Chociaż byłam w szkołach muzycznych zawsze, nawet studiowałam klawesyn i śpiew jazzowy. Zawsze to była jakaś struktura. Musiałam się z niej wyrwać. To był taki gorset, którego musiałam się pozbyć. Na to potrzebowałam czasu i pewnej odwagi. Sam proces nagrywania to były w sumie dwa weekendy, kiedy to nagraliśmy wszystkie wokale i zespół. Więc to było krótkie. Ale wszystko co się musiało ze mną wydarzyć potrzebowało czasu.

Często jak rozmawiałem z artystami, którzy mieli kontakt z tymi co studiowali jazz albo muzykę klasyczną mówili, że oni dobrze grali, ale często nie potrafili się wyrwać z ram narzucanych przez nuty. Byli raczej odtwórcami, a nie twórcami.

Dokładnie, zgadzam się z tym. Chociaż przyznam się, że ostatnio grałam koncert z orkiestrą symfoniczną i grałam na organach, co mi się zdarzyło po raz pierwszy od 10 lat. To była ogromna przyjemność, być również instrumentalistą, nawet odtwórcą. Chociaż grałam swoje utwory, to było to na maksa unoszące i dodało mi totalnie skrzydeł. Jest coś takiego. Dalej ćwiczę i wciąż mam swoje cele muzyczne w klasyce, które chcę osiągnąć. Moim marzeniem jest oczywiście zagrać coś z orkiestrą na klawesynie albo na organach. Zostawiam sobie tutaj furtkę otwartą, ale rzeczywiście to mi bardzo pomogło, że się z tego wyrwałam. Żeby jeszcze bardziej docenić to, co potrafię.

W jednym z wywiadów powiedziałaś wprost, że umiesz pisać piosenki. Pamiętasz taki moment, w którym sobie to uświadomiłaś?

Nie wiem, to jest zawsze spontan! Lubię swoje piosenki, więc w pewnym momencie jak je zaczynasz lubić to sobie myślisz: „Hmm… To chyba jest dobre, skoro ich słucham i je doceniam”. Więc myślę, że to był taki moment, w którym te eksperymenty po prostu przestały być eksperymentami. Po prostu zaczęłam mówić otwarcie: „Dobra, piszę te piosenki i już się tego nie wstydzę”. Myślę, że ten wstyd wcześniej był powodowany przez to, że miałam całą głowę w tej klasyce. Mozart, Chopin, Beethoven. Leciały te nazwiska, które były tak wielkie, przytłaczające wręcz, jak ciężkie kamienie. Gdy to odrzuciłam i zaczęłam iść swoją drogą to nagle zaczęłam doceniać, że „o Boże, lubię tę piosenkę, lubię ten tekst”. Ten wstyd powodował, że mnie to ograniczało. A teraz mogę powiedzieć, że skoro są ludzie, którzy lubią słuchać moich piosenek, że skoro ja ich lubię słuchać to już to jest dla mnie najważniejsze. Jeśli ja to lubię, to dla mnie jest „that’s it”. Ja już jestem spełniona.

Mówisz o tych wielkich klasycznych nazwiskach, a sama bardzo często wspominasz artystów, którzy nie do końca są poważni…

Mówisz o Backstreet Boys? Oczywiście, że tak! Jestem totalnie dzieckiem lat dziewięćdziesiątych. Tym przesiąkałam jako dziecko i naprawdę chciałabym powiedzieć, że słucham Nirvany. Ale Nirvany słuchał mój starszy brat i ja tego słuchałam od niego. OK, była Nirvana. Potem 2pac, Erykah Badu, itd. To wszystko był mój brat, który mi to przedstawiał. A tak naprawdę z moim bratem bliźniakiem słuchaliśmy Spice Girls i Backstreet Boys. Byłam ich wielką fanką. Więc to się mieszało. Wydaje mi się, że dzieci w szkołach muzycznych mają taki melanż, który powoduje, że po prostu musisz być ciągle między jednym a drugim światem, bo tak wiele się dzieje. Jednocześnie nie uważam tego za coś złego. To powoduje, że się nie ograniczasz. To zawsze pozwala eksperymentować. Są różne gusta, niekoniecznie musisz to później lubić. Teraz nie muszę słuchać Backstreet Boys, ale przynajmniej mam takie coś, co mnie łączyło z tamtymi czasami. W szerszym tego słowa znaczeniu. Bo gdybym powiedziała, że mnie łączy z tamtymi czasami tylko i wyłącznie któraś symfonia Beethovena, to niewielu bym znalazła odbiorców i współrozmówców. A tak przynajmniej mam ich szersze grono i spektrum.

Dobrze to słyszeć, bo bardzo często moi znajomi, którzy słuchają alternatywnej muzyki zachowują się tak, jakby od zawsze byli poza mainstreamem. A przecież każdy ma gdzieś jakieś korzenie.

Każdy gdzieś ma swoje korzenie i nie należy się tego wstydzić. Ja wciąż biegam do takich rzeczy. Stąd na moim odtwarzaczu moje playlisty nie są dla kogokolwiek do strawienia. Ale dla mnie napewno. Nie wstydzę się tego. Naprawdę! Zawsze gdy jeździmy naszym tourbusem, zaczynam śpiewać różne rzeczy. Mój band jest trochę ode mnie starszy, ale Florian, który robi mi dźwięk jest z mojego rocznika. I po prostu okazuje się, że jesteśmy jedynymi osobami, które kompletnie jarają się jakąś piosenką Spice Girls. „Boże jaka to była piękna piosenka!”. Wtedy robi się sentymentalnie.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 21.11.2015

Artykuł Wywiad z Mary Komasą: „Śnię w różnych językach, ale nie po polsku” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-mary-komasa/feed/ 0
Wywiad z duetem SYNY: „Brzmimy analogowo, ale to nie nasza droga” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-duetem-syny/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-duetem-syny/#respond Mon, 07 Dec 2015 08:10:23 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1342 Wrocławski Avant Art Festiwal jak co roku szukał dla siebie nowych przestrzeni. Tym razem padło na nowo wybudowane Narodowe Forum Muzyki. Organizatorzy wykazali się niemałą odwagą zapraszając do przestrzeni filharmonijnych Syny, czyli ostatnimi czasy najciekawsze dziecko polskiego hip hopu. Dziecko bezczelne, które na ciągłym odniesieniu do lat dziewięćdziesiątych proponuje coś niezwykle oryginalnego, brzmienie i teksty, […]

Artykuł Wywiad z duetem SYNY: „Brzmimy analogowo, ale to nie nasza droga” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Wrocławski Avant Art Festiwal jak co roku szukał dla siebie nowych przestrzeni. Tym razem padło na nowo wybudowane Narodowe Forum Muzyki. Organizatorzy wykazali się niemałą odwagą zapraszając do przestrzeni filharmonijnych Syny, czyli ostatnimi czasy najciekawsze dziecko polskiego hip hopu. Dziecko bezczelne, które na ciągłym odniesieniu do lat dziewięćdziesiątych proponuje coś niezwykle oryginalnego, brzmienie i teksty, obok których ciężko przejść obojętnie. Albo się Synów kocha albo nienawidzi. Jak przełamujące bariery jest to muzyka niech świadczy fakt, że na koncercie wcale nie brzmiała niedorzecznie w towarzystwie niemieckiego eksperymentatora Felixa Kubina (który po koncercie wykazał wielkie zainteresowanie Synami) i tria Rimbaud, składającego się z Mikołaja Trzaski, Tomasza Budzyńskiego i Jacaszka.

Sam koncert zwracał na siebie uwagę również ze względów wizualnych. Po pierwsze Piernikowski biegający z… plecakiem. Po drugie cała sala została kompletnie zadymiona w takim stopniu, że nie było widać osób stojących obok. Na początek spytałem się więc czy widzieli cokolwiek przez ten dym.

PIERNIKOWSKI: Co trzeba to widzimy, nawet w ciemności. Zajebiście nam się podobało. Co przychodzi do głowy? Limits Of Control Jima Jarmusha. Jest jakiś spokój w tym budynku. A tego spokoju ostatnio potrzebujemy na maksa.

Długą drogę przebyliście od płyty Live at Kisielice, nagranej jeszcze pod szyldem Piernikowski/Etamski. Nawet ją sobie dzisiaj przesłuchałem i zastanawiałem się co z niej zostało. Czy jakieś dźwięki bezpośrednio zostały przeniesione do Synów?

1988: To był obóz treningowy, jak to nazwał kiedyś Robert. To było nasze pierwsze spotkanie po jakichś próbach. Po prostu improwizowaliśmy. Płyta została nagrana podczas koncertu zaraz po naszych pierwszych wspólnych próbach w życiu. To było po prostu dla nas pewnego rodzaju przetarciem, a później zaczęło się to jakoś kształtować.

PIERNIKOWSKI: Ale zaplecze dźwiękowe jakieś na pewno jest. Ostatnio słuchałem tej płyty, tak z ciekawości i stwierdzam, że jest tam jednak jakaś baza, z której wyskoczyliśmy. Ale rzeczywiście było to spotkanie treningowe. Przyczajka zajebista, zapoznawanie się. To były nasze pierwsze spotkania, pierwsze wyjścia na miasto razem. Wypiliśmy po 5 kaw, naspeedowaliśmy się kawami, bujaliśmy się po mieście i tego efektem była ta płyta, ten koncert.

W którym momencie pojawiła się ta zabawa słowem i brzmieniem? Wiem, że poza nie jest najlepszym sformułowaniem, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.

PIERNIKOWSKI: To pojawiło się zaraz po powstaniu Synów. Ale tak naprawdę zajmowałem się tym od lat dziewięćdziesiątych. Także to jest tylko czymś, co się wyjęło z kieszeni.

1988: Znam Roberta już jakiś czas i wiem, że nie ma czegoś takiego jak poza w tym wszystkim. Ciężko to nazwać, ale nie ma czegoś takiego. To jest prawdziwe.

PIERNIKOWSKI: Chodzi o to, że wokal doszedł w momencie kiedy stwierdziliśmy, że kierunek takiego improwizowania bazującego na elektronice jest trochę ślepym zaułkiem dla nas. Nie dawało nam to takiej radości twórczej jak ludowe uproszczenie tej muzyki do takiej formy jaką ma teraz. To znaczy teraz czujemy, że coś opowiadamy i komunikujemy się ze światem. A wtedy bardziej szliśmy w taki nasz introwertyczny lot, który nie za bardzo był zrozumiały dla świata. A my mamy jednak potrzebę komunikowania się.

1988: Jest to konkretna forma, która wyszła zupełnie naturalnie. To był proces od spotkań, grania w koszykówkę po chodzenie po mieście. Wspominaliśmy sobie bardzo często czasy, w których się wychowaliśmy, oglądaliśmy stare klipy i po prostu nas to odświeżyło w pewnym momencie. Takie podejście proste, bezczelne do rapu. Ja zacząłem produkować proste bity, Robert zaczął nawijać i tak to wygląda teraz.

Całość brzmi bardzo analogowo, było więc nagrywane na starym sprzęcie czy na laptopie?

1988: Nie jesteśmy jakimiś fetyszystami jeśli chodzi o dźwięk, natomiast mamy swoją ścieżkę, dobieramy odpowiednie narzędzia do tego i tak to wychodzi po prostu. Brzmi analogowo, tak można powiedzieć, natomiast nie jest to naszą drogą. I tak potem wszystko nagrywamy na komputer. I tak to jest później cyfrowe, nie ma co popadać w jakieś paranoje. Oczywiście fajnie by było nagrać całą płytę analogowo, ale żeby to dobrze zrobić trzeba by nie wiem gdzie pojechać, żeby to zajebiście nagrać.

PIERNIKOWSKI: Trzeba by cofnąć się w czasie.

1988: Trzeba by się cofnąć w czasie, więc nie ma sensu tego robić. Używamy narzędzi starych, używamy narzędzi nowych i to wychodzi tak jak słychać. Nie ma spiny, że kurwa musi być analogowo. I tak to robimy. Są po prostu Syny.

PIERNIKOWSKI: Jest po prostu brzmienie synowskie.

Przygotowując się do tego wywiadu natrafiłem na dyskusję na jakimś forum, na którym mądre głowy rozbijały waszą muzykę na części pierwsze i kłóciły się na temat wartości waszej twórczości. Zastanawiałem się czy to wszystko ma sens, czy stwierdzenia typu „mi się podoba” albo „mi się nie podoba” nie powinny kończyć takich dyskusji.

1988: My ją skończyliśmy.

PIERNIKOWSKI: Ta dyskusja skończyła się tak szybko jak się rozpoczęła. Wiadomo, że takie rzeczy nie przechodzą ot tak, jeżeli się czyta tego typu dyskusje. Każdy ma swoją wrażliwość i to jest zajmujące w jakiś sposób. Ale czas to zweryfikował. Bezczelnie w twarz mówimy tym ludziom żeby spierdalali. Mamy swoją ścieżkę i tego się trzymamy. Nie chcemy polemizować z tym. Szanujemy takie poglądy. Ale mamy swoją bajkę i będziemy ją konsekwentnie cisnąć.

1988: Nie ma co się oglądać za siebie.

PIERNIKOWSKI: Nawet z drugiej strony jest to jakimś motywującym motorem. Tym bardziej, że muzyka jaką gramy zawsze opiera się na jakiejś kontrze wobec rzeczywistości. Więc to jest tylko przysłowiowa woda na nasz młyn. Zresztą czytając te wszystkie spory czułem się jakbym czytał własne teksty momentami.

1988: Było to ok. Na początku się wkurwialiśmy, ale później poszło gładko.

Płyta Orient jest w miarę świeża, ale macie już jakieś nowe pomysły, pracujecie nad czymś?

1988: Teraz pracujemy w różnych rewirach, jest już kilka bitów. Czekamy na moment odświeżenia, startujemy z nowym materiałem i będziemy to konsekwentnie cisnąć. Za każdym razem jak się spotykamy, jak jedziemy w jakąś długą trasę to rozmawiamy i się coś rodzi po prostu samo. Po prostu wystarczy usiąść i mi się już ręce trzęsą.

PIERNIKOWSKI: Bo za dużo tabaki wciągasz. Ale na poważnie mamy już konkretne pomysły i na pewno płyta się pojawi rychło.

Wywiad z Synami nagrywany był na potrzeby Akademickiego Radia LUZ. Planowana emisja miała nastąpić w sobotę o 17:00, więc spytałem się ich jak ja mam to zrobić, jak mam zaprezentować ich twórczość pełną przekleństw o tak wczesnej porze.

PIERNIKOWSKI: Możesz puścić o 23:00 albo możesz wypipkać. Ale możemy ci podesłać wersję utworów dla dzieci. Taką, którą puszczamy rodzicom. Była taka sytuacja, że do Tomka, który bookuje nam koncerty zadzwonili chłopacy z Up To Date, z festiwalu z Białegostoku. Zadzwonili i nie podając się za Up To Date, tylko za dom kultury z Kielc czy skądś tam, spytali czy jest możliwy koncert Synów bez przekleństw. Jego tak wryło, że odpowiedział, że musi pogadać z chłopakami i że prosi o chwilę cierpliwości. Ale zanim zadzwonił do nas to rozkminił, że to by było bez sensu. A oni zadzwonili w tym czasie i powiedzieli, że jednak to jest Up To Date i że żartowali sobie. No więc spoko to wyszło.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 14.11.2015

Artykuł Wywiad z duetem SYNY: „Brzmimy analogowo, ale to nie nasza droga” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-duetem-syny/feed/ 0
Wywiad z Suns of Thyme: „Dzisiejsze pokolenie to pokolenie playlist” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-suns-of-thyme-dzisiejsze-pokolenie-to-pokolenie-playlist/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-suns-of-thyme-dzisiejsze-pokolenie-to-pokolenie-playlist/#respond Thu, 19 Nov 2015 12:08:02 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1241 Wrocławski klub Firlej wystartował w tym roku z serią koncertów mającą za zadanie przybliżyć nam berlińską scenę muzyczną. Okazuje się, że Berlin to nie tylko techno, ale i sporo nowoczesnego popu, songwriterów czy dziwnego rocka. W tę ostatnią kategorię wpisuje się zespół, który sam swoją muzykę nazywa Transcendental Krautgaze. Czyli mówiąc po ludzku psychodeliczny rock […]

Artykuł Wywiad z Suns of Thyme: „Dzisiejsze pokolenie to pokolenie playlist” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Wrocławski klub Firlej wystartował w tym roku z serią koncertów mającą za zadanie przybliżyć nam berlińską scenę muzyczną. Okazuje się, że Berlin to nie tylko techno, ale i sporo nowoczesnego popu, songwriterów czy dziwnego rocka. W tę ostatnią kategorię wpisuje się zespół, który sam swoją muzykę nazywa Transcendental Krautgaze. Czyli mówiąc po ludzku psychodeliczny rock przywołujący na myśl Tame Impalę. Suns Of Thyme, bo o nich mowa, na scenie Firleja pojawili się u boku włoskiego zespołu Juggernaut i duetu Odd Couple, który… składa się z dwóch muzyków grających w Suns Of Thyme. Ja miałem okazję rozmawiać z Timem, gitarzystą oraz Tobiasem, gitarzystą i wokalistą Suns Of Thyme, którzy akurat w Odd Couple nie grają. Od ich spojrzenia na poboczny projekt kolegów zaczęliśmy rozmowę.

Piotr Machała: W czasie kiedy będzie grało Juggernaut wasi koledzy będą mieli chwilę na odpoczynek, po której znowu będą musieli zagrać.

TIM: Dwóch z nas gra w Odd Couple i faktycznie będą mieli krótką przerwę zanim wyjdą z nami znowu na scenę. Myślę, że to jest super. W następnym roku nie będziemy już grali takich podwójnych koncertów, więc dobrze jest mieć jeszcze kilka ostatnich wspólnych występów. Podróżowanie jako dwa zespoły jest zawsze skomplikowane.

A jak się z tym czujecie, że członkowie waszego zespołu grają przed wami?

TIM: Robiliśmy to przez ostatnie 2-3 lata. Od samego początku, od kiedy założyliśmy zespół było jasne, że istnieje również druga grupa. Na początku, zanim nagrali płytę, często graliśmy koncerty, na których oni tak jakby grali bisy. Robiliśmy show Suns Of Thyme, a Odd Couple na sam koniec grało 3 piosenki. Później zagraliśmy kilka koncertów razem. Lubimy ich muzykę. Pozostała trójka, która nie jest w Odd Couple, jest chyba ich największymi fanami. Więc cieszę się, że mogę ich oglądać.

Nie pomyśleliście kiedyś, że którąś z piosenek Odd Couple chcielibyście grać jako Suns Of Thyme?

TOBIAS: Zdecydowanie nie. Tak jak jest jest perfekcyjnie, bo muzyka bardzo się różni. Piosenki świetnie się sprawdzają tak jak są grane, czyli w duecie. Zagrane przez Suns Of Thyme byłyby czymś zupełnie innym. W drugą stronę byłoby tak samo. Piosenki są tak napisane, że to działa dla nas pięciu, albo tylko dla ich dwójki.

TIM: Duże znaczenie ma też styl grania poszczególnych muzyków. Jascha, który gra na perkusji w Suns Of Thyme, gra na gitarze w Odd Couple. Na gitarze gra w sposób na jaki ani ja ani Tobias nigdy byśmy nie wpadli. Mamy więc trzech gitarzystów grających inaczej. Oni grają zupełnie inaczej. Tak samo jeśli chodzi o perkusję. Bębny w Suns Of Thyme i Odd Couple brzmią zupełnie inaczej. Piosenki od początku idą w dwóch różnych kierunkach. My więc czerpiemy przyjemność tylko ze słuchania ich.

TOBIAS: To po prostu inny zespół.

Wasze brzmienie jest w ogóle nienowoczesne, przywołujące na myśl stary rock psychodeliczny. Słuchacie więc nowej muzyki? Interesują was obecne trendy? Czy tak jak np. The Black Keys chodzi wam po prostu o nagrywanie dobrych piosenek bez większej analizy?

TOBIAS: Myślę, że mamy jakieś wpływy, które oczywiście pochodzą z przeszłości. Ale również bardzo mocno interesujemy się tym co jest nowe. Na przykład Tim właśnie powiedział mi o takim facecie nazwiskiem Morgan Delt. Jego muzyka jest świetna. On również ma takie stare czucie, ale jego brzmienie jest bardzo nowoczesne. Myślę, że to jest coś, co również my robimy. Nie chodzi o bezpośrednie porównanie, ale ogólną ideę. Możesz mieć wpływy z przeszłości, ale trzeba starać się znaleźć nowe brzmienie. I wykorzystywać możliwości, których ludzie z przeszłości nie mieli. Więc myślę, że robimy coś nowego, nowoczesne brzmienie z odrobiną ducha przeszłości.

TIM: Odniesienie, które przywołałeś, czyli The Black Keys pasowałoby do Odd Couple. Tak jak powiedziałeś bardzo istotne jest żeby pisać dobre piosenki. The Black Keys również nie mają brzmienia, które byłoby stare. Grają dobre piosenki w nowoczesny sposób. Tak jest z wieloma nowymi zespołami dzisiaj. Spójrz na to co działo się 60 lat przed tobą, ale masz również nowe technologie i nowe idee. Również sposób słuchania się zmienia. Dzisiaj nie zagrałbyś już ośmiominutowych utworów, w których nic się nie zmienia, ale których im dłużej się słucha tym bardziej można je poznać, zobaczyć strukturę, co jest interesujące. To kiedyś było interesujące, to przyciągało słuchaczy. Mogłeś grać siedmiominutowe kawałki, w których generalnie nic się nie działo, bo słuchacz nie mógł ich sobie w kółko ponownie odtwarzać. Tak zmienił się odbiór muzyki. To przekłada się na to jak się ją teraz tworzy.

Więc jak wy dzisiaj słuchacie muzyki? Słuchacie jednego albumu w kółko?

TOBIAS: To zależy. Może tak być. Ale czasem masz album, który jest na serio dobrze zrobiony, ale po dwóch czy trzech przesłuchaniach masz go dosyć. Doceniasz jego jakość, ale on jest dla ciebie skończony. Inne albumy oczywiście stają się twoją osobistą klasyką i możesz ich słuchać w kółko.

TIM: Ludzie się zmieniają. Dzisiejsze pokolenie to pokolenie playlist. Tylko niektórzy słuchają całych albumów. Piosenka staje się bardziej ważna. Oczywiście nowe zespoły dostarczają dobre albumy, ale z każdym rokiem mam coraz większe wrażenie, że zespoły nagrywają kilka świetnych piosenek, ale już nie tak dobre albumy. Oczywiście są wyjątki. To wszystko się zmienia, bo ludzie bardziej chcą słuchać piosenek niż albumów.

Pokolenie playlist o której wspomniałeś to coś bardzo ciekawego. Moim zdaniem pokolenia sprzed 10 czy 15 lat mogłeś opisać kilkoma albumami, których się słuchało. Za mojej młodości mogłeś być fanem techno, hip hopu albo metalu, ale wszyscy spotykali się gdzieś pośrodku przy Rage Against The Machine albo The Prodigy. Były płyty, które doceniali dosłownie wszyscy. A dzisiaj czegoś takiego już nie ma.

TIM: Faktycznie ciężko jest wskazać jakiś jeden zespół, który jest teraz najważniejszy. Ale z drugiej strony to jest dobra rzecz. Bo z drugiej strony ludzie dzisiaj mają dużo bardziej otwarte umysły. Myślę, że to działa równolegle. Jeśli pójdziesz na koncert jakiegoś zespołu to oczekujesz, że ten zespół będzie grał w jakimś stylu. Chcesz konkretnego koncertu. Ale muzyka, której słuchasz w domu to mogą być wszystkie style. Na playliście masz wszystko pomieszane. Jednak na koncercie ludzie chcą czegoś, co mogą włożyć do konkretnej szufladki. Mam nadzieję, że to będzie kolejna rzecz, która się zmieni, że ludzie będą również otwarci na koncertach. Tak naprawdę to jest coś, co my staramy się uzyskać. Chcemy, żeby każda piosenka różniła się od pozostałych. Czasem na koncertach czujemy, że ludzie mają problem z niektórymi piosenkami, bo nie pasują one do szufladki do której nas wcześniej włożyli. Myślę, że to będzie następny duży krok. Myślę, że ludzie będą bardziej otwarci, a zespoły będą więcej eksperymentowały ze swoimi piosenkami. Ale tak, ciężko jest znaleźć album, który by definiował ostatnią dekadę. To już się skończyło. Spotify i ogólnie streamingowanie to zniszczyło.

Widziałem was już wcześniej podczas Berlin Festivalu. To było bardzo ciekawe miejsce, bo było tam bardzo dużo artystów stacjonujących w Berlinie. Większość to było techno, dużo hip hopu no i wy. Więc tak teraz wygląda brzmienie Berlina?

TIM: Berlin Festival to jest trudny przykład, bo moim zdaniem ta impreza nie wypaliła zbyt dobrze. Chodzi o dobór artystów i jak ich ze sobą zestawili. Nie był zaplanowany zbyt dobrze. Cała idea, żeby zebrać każdy kawałek muzyki, która jest interesująca w Berlinie razem jest naprawdę dobra. Myślę, że w tym roku to nie zadziałało. Myślę, że było kilku artystów, którzy nie zainteresowali zbyt wielu ludzi. My czuliśmy jakby każdy na tym festiwalu szukał czegoś ciekawego, ale nikt nie był tak naprawdę zadowolony z tego co dostał.

TOBIAS: Wszystko było też rozproszone. Mieliśmy uczucie, że nikt nie wiedział, że gramy. To było dziwne. Tak dużo rzeczy działo się na tak dużym terenie. Dodatkowo rzeczy, które nie są typowe dla festiwali. Oczywiście tak to działa na dużych festiwalach, że jest dużo scen itd. Ale na Berlin Festivalu czułem się jak w labiryncie. Nie miałeś pojęcia gdzie jesteś i jak dotrzeć na kolejny koncert. Takie miałem odczucie.

A widzieliście tam coś ciekawego? Podobał się wam jakiś koncert?

TIM: Kolejny minus był taki, że organizacja sceny, na której graliśmy nie była zbyt dobra. Musieliśmy sami zajmować się i pilnować naszego sprzętu. Nie mogliśmy więc za dużo zobaczyć. Widziałem trochę koncertu wokalistki Moloko, Róisin Murphy. Widziałem też zespół, który grał po nas. Zespół z Australii, zapomniałem jak się nazywali (Money For Rope). Szaleli na scenie, to było interesujące. Muzyka nie była aż tak dobra, bardziej chodziło o show. Było nawet zabawnie. Jak przenosiliśmy nasz sprzęt do samochodu to na scenie była jakaś drag queen. To też było dziwne. Ale tak jak powiedziałem tam było wszystko co dzieje się w Berlinie w jednym miejscu. Przynajmniej tak to spróbowali zrobić. Nie zadziałało, ale przynajmniej spróbowali. A drag queen to również duża rzecz w Berlinie.

Niestety nie widziałem całego waszego koncertu, bo w tym czasie grało bodajże Rudimental, których musiałem zobaczyć.

TIM: Przez nich musiałem zmienić moją DJską ksywkę. Używałem jej z pięć lat temu. Później oni się pojawili. A ja puszczałem muzykę z mojej kolekcji winyli. To był rock n’ roll – muzyka, której słuchałem. Nie wydawałem na to jakoś bardzo dużo pieniędzy, bo większość wydaję na sprzęt dla zespołu. Ale jakbym mógł kupować więcej płyt, to grywałbym więcej jako DJ w barach. Chciano, żebym miał jakąś ksywkę, więc postawiłem na Rudi Mental, złożone z dwóch słów. Ale później pojawili się oni, więc skoro ludzie zaczęli myśleć, że ja to oni i musiałem się tłumaczyć, to po prostu przestałem jej używać. Teraz nie mam już ksywki, występuję pod swoim nazwiskiem z dopiskiem „Suns Of Thyme”, tak żeby ludzie mnie kojarzyli. Jeśli już to robię, to raczej w rockowych klubach i ludzie mają możliwość połączenia tego z zespołem. Jeśli się zainteresują to może sprawdzą zespół.

Wielu artystów powtarza jaki to Berlin jest wspaniały i jak dużą inspiracją dla nich był. Dalej tak jest? Berlin to magiczne miejsce?

TOBIAS: Myślę, że może być. Bez tego miasta nigdy nie mielibyśmy szansy na spotkanie się. Wszyscy do niego przyjechaliśmy z zamiarem tworzenia muzyki i spotkania odpowiednich ludzi. I to zadziałało. Więc może być takim miejscem. Ale jest w nim również dużo pułapek. Musisz pamiętać co chcesz robić i skupić się na tym, bo możesz się zgubić.

TIM: Możesz zatracić się w ciągłym imprezowaniu, chodząc na techno i spotykając rzeszę ludzi, którzy też chcą coś zrobić, ale są tak samo zagubieni jak ty. To jest ciężkie, więc my się cieszymy, że odnaleźliśmy resztę zespołu. Cała nasza piątka spotkała się zanim zagubiła się w tym mieście. Mówiąc o takim Davidzie Bowiem albo Lou Reedzie musisz pamiętać, że oni pochodzili z USA i kiedy oni mieszkali w Berlinie to miasto ciągle było podzielone. Całe miasto było jak opuszczona strefa, były w nim nielegalne bary. Tego już nie ma, tamten Berlin już odszedł. Ale to ciągle miasto, do którego przyjeżdżają artyści, żeby pracować. To wibrujące miejsce, w którym możesz spotkać ludzi. W ten sposób poznaliśmy reżysera naszego pierwszego klipu. On po prostu chciał z nami pracować. Takie rzeczy tak prosto nie zdarzają się gdzie indziej.

Dwa lata po sformowaniu zespołu wydaliście album od którego znowu minęły dwa lata. To co teraz?

TOBIAS: Pracujemy w tej chwili nad nowym albumem. Nagraliśmy go latem. Byliśmy na małej farmie. Nagraliśmy wszystko i teraz to miksujemy. Wydamy go w połowie przyszłego roku.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 17.11.2015

Artykuł Wywiad z Suns of Thyme: „Dzisiejsze pokolenie to pokolenie playlist” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-suns-of-thyme-dzisiejsze-pokolenie-to-pokolenie-playlist/feed/ 0
Wywiad z Hacktivist: „Czujemy się związani z ideologią Anonymous” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-hacktivist-czujemy-sie-zwiazani-z-ideologia-anonymous/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-hacktivist-czujemy-sie-zwiazani-z-ideologia-anonymous/#respond Tue, 17 Nov 2015 19:14:29 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1234 Nie będę ukrywał, że to jeden z moich ulubionych młodych zespołów gitarowych i że jeśli miałbym wskazać grupę, która ma być kolejną wielką gwiazdą to byliby to właśnie oni. Hacktivit. Niby połączenie rapu i metalu jest już dawno niemodne, ale w ten sposób jeszcze nikt tego nie robił. Takiej mocy i energii nie słyszałem od […]

Artykuł Wywiad z Hacktivist: „Czujemy się związani z ideologią Anonymous” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Nie będę ukrywał, że to jeden z moich ulubionych młodych zespołów gitarowych i że jeśli miałbym wskazać grupę, która ma być kolejną wielką gwiazdą to byliby to właśnie oni. Hacktivit. Niby połączenie rapu i metalu jest już dawno niemodne, ale w ten sposób jeszcze nikt tego nie robił. Takiej mocy i energii nie słyszałem od dłuższego czasu i nie pamiętam, żebym tak bardzo czekał na czyjś debiutancki album. Hacktivist do Polski przyjechali po raz pierwszy jako support dla Enter Shikari, którzy na koncercie we wrocławskim Alibi byli absolutnie genialni. Ale kto był tego wieczora lepszy, trudno powiedzieć. Przed występem udało się porozmawiać z 4/5 Hacktivist – raperami Benem Marvinem i Jermainem J Hurleyem, gitarzystą Timem Beazleyem i basistą Joshem Gurnerem. Ten pierwszy okazał się najbardziej rozmowny.

Piotr Machała: To, co najczęściej określa młode zespoły to jedna piosenka, która później przez jakiś czas się za nimi ciągnie. A wy od początku macie swoje własne brzmienie, zgodzicie się z tym?

BEN: Myślę, że tak. Album będzie pełną definicją tego co robimy. Nowe piosenki reprezentują właśnie nasze brzmienie. Ale myślę, że od początku gramy unikalnie. Nie wiem jak to się stało, ale na szczęście tak jest.

Jaka jest więc różnica pomiędzy nowymi piosenkami, a tymi znanymi z EP?

BEN: Są cięższe, ale są też słabsze. Na EPce jest więcej elektroniki. Rozwinęliśmy się w każdym elemencie. To ciągle brzmienie Hacktivist, ale rozwinięte. Od kilku lat jesteśmy w trasie i dzięki temu mogliśmy się ze sobą związać.

JOSH: Mieliśmy czas, żeby ukształtować nasze brzmienie i w pełni połączyć się jako zespół.

Jeśli już mówimy o brzmieniu, to widziałem was w zeszłym roku na festiwalu, na którym zdecydowanie się wyróżnialiście. Mowa o Brutal Assault w Czechach. Były tam praktycznie same death metalowe zespoły. No i wy – z całym tym rapem.

TIM: Było nam tam bardzo dobrze. Zawsze jest dobrze kiedy gramy na takim festiwalu. Z każdą chwilą było coraz lepiej, bo miałem wrażenie, że ludzie nas poznają i im się podoba. Po kilku dźwiękach zaczynali skakać.

BEN: Tak jak powiedziałeś – tam było ciężko. Miałem wrażenie, że wszystkie zespoły są death metalowe, klasycznie metalowe. Kiedy usłyszeliśmy, że tam zagramy zastanawialiśmy się czy ludziom się spodoba. Ale było świetnie, to była spora niespodzianka. To dobre uczucie wiedzieć, że zatwardziali fani metalu mogą słuchać rapu.

Bardzo śmiesznie wyglądało jak ci wszyscy metalowcy machali rękoma jakby byli na koncercie hip hopowym.

BEN: I w dodatku machali włosami!

W takim razie graliście kiedyś na festiwalu czysto hip hopowym?

BEN: Graliśmy na dzikiej imprezie i kilku lokalnych festiwalach. Graliśmy na imprezach, które były mieszanką wszystkich stylów, ale nigdy nie zdarzyło nam się wystąpić na czysto hip hopowym festiwalu.

TIM: Festiwal sportów ekstremalnych na którym ostatnio zagraliśmy był czymś w tym rodzaju. Był bardzo mocno hip hopowy i drum and bassowy. Była jedna scena przeznaczona dla młodych zespołów. Gwiazdami tam byli skateboarderzy, jak Tony Hawk. Jeśli miałbym wskazać nasz koncert najbliższy temu schematowi – to byłby właśnie ten.

To jak was tam odebrali?

TIM: Przyszło na nas najwięcej ludzi. Namiot był wypchany. Kiedy grały tam inne zespoły to nikt nie przychodził. Nie wiem, może dlatego, że było daleko. My się w całym tym hip hopowym i drum and bassowym tłumie wyróżnialiśmy.

Pewnie pomógł wam w tym internet, bo ludzie wiedzieli czego się mogą spodziewać. 10 lat temu z taką nową muzyką mogłoby być dużo trudniej.

BEN: Masz rację, internet bardzo nam pomaga. Kiedyś musiałeś być grany w radiu, spotkać odpowiednich ludzi, nagrać naprawdę dobry teledysk. Dzisiaj każdy może w sieci dzielić się swoją muzyką. To zdecydowanie pomaga. Myślę, że gdybyśmy kiedyś robili to samo, trwałoby to tylko dużo dłużej.

JOSH: Używamy dużo technologii. Na przykład możemy nagrywać w naszych domach. Wystarczą laptopy i mikrofony, potem możesz wysłać wszystko emailem. Kiedyś musiałeś spędzić dwie czy trzy godziny dziennie w studiu. Dzisiaj to samo możemy robić komfortowo w naszych sypialniach.

Jeśli już mówimy o albumie. Kiedy w końcu będę mógł go kupić?

BEN: Ogłosimy datę wydania niedługo.

Ale mówicie to w każdym wywiadzie!

BEN: Jest już nagrany i zmiksowany, gotowy do wydania. Czekamy aż nam się wszystko poukłada.

TIM: Wszystko jest skończone, gotowe. Czekamy tylko na chwilę spokoju.

Ale znaleźliście czas żeby nagrać kilka coverów. Wszystkie były rapowe – Kanye West, Florida i Cypress Hill. To przypadek?

BEN: To nie była świadoma decyzja. To były piosenki, które chcieliśmy zrobić. W przyszłości może weźmiemy się za inne style. Nie powiedzieliśmy sobie, że będziemy tylko coverowali hip hop. Słuchamy dużo hip hopu, więc tak po prostu wyszło.

Kiedy wrócicie do Anglii, zagracie w końcu headlinową trasę z Sikth.

BEN: Jesteśmy tym bardzo podnieceni. Graliśmy z tymi kolesiami w Bombaju na początku tego roku. Było niesamowicie więc dobrze będzie z nimi pojechać w trasę.

W jednym z wywiadów przeczytałem, że piszecie teksty razem, to prawda?

BEN: Tak. Ja, Tim i J piszemy większość tekstów. W sumie to ja i J piszemy większość, a Tim tylko je ocenia i mówi co się nadaje. Czasem prosi: „Ben możesz krzyknąć to, albo J możesz powiedzieć tamto”.

To rzadka rzecz, bo dla mnie głos rapera to są jego własne słowa, myśli. A tu się okazuje, że to przekaz od całego zespołu.

J: Zdecydowanie, od nas wszystkich. Podążam za beatem, który Tim napisze. Ben pisze oddzielnie. Później spotykamy się wszyscy i patrzymy co mamy. Zmieniamy co nieco.

BEN: Czasem pomysły na piosenki przychodzą od Josha albo Richa. A my piszemy do tego słowa. Normalnie są to rzeczy, o których chcemy wszyscy powiedzieć. Kiedy zbierzemy się wszyscy Tim wymyśla do tego muzykę. To dość długi proces, przechodzi przez kilka etapów zanim usłyszymy finalny produkt.

Wasze piosenki mają mocny polityczny przekaz.

BEN: Większość z nich tak. Nigdy nie zamierzaliśmy być tylko upolitycznionym zespołem. Mówimy o rzeczach, o których chcemy mówić. Album jest bardziej zróżnicowany, pojawiły się też inne kwestie. Więc tekstowo tak jak i muzycznie album jest bardziej zróżnicowany niż EPka.

Cały ruch Anonymous był dla was bardzo ważny, prawda?

BEN: Tak, kiedy Tim pierwszy raz wspomniał o zespole cała ta rzecz Occupy London miała miejsce. Powstawaliśmy w tym samym czasie, więc nasza nazwa odnosi się do tego, co wtedy działo się w Anglii i na świecie. Są rzeczy, z którymi się nie zgadzamy, ale z większością ideologii Anonymous czujemy się związani. Nie powiedziałbym więc, że jesteśmy bezpośrednio z nimi powiązani, ale mamy wspólne cele.

Kiedyś w wywiadzie powiedzieliście coś, co bardzo mi się spodobało odnośnie ludzi, którzy nagrywają koncerty telefonami zamiast się bawić, przeżywać. Ja też tego nienawidzę!

BEN: Chyba się z tobą zgodzę. Rozumiem, że jak idziesz na koncert to chcesz mieć pamiątkę. Dużo więcej radości daje jeśli zaczniesz szaleć. Może więc wystarczy nagranie jednej piosenki i zrobienie kilku zdjęć. Jeśli zamierzesz stać cały koncert z telefonem to równie dobrze mógłbyś go oglądać na youtubie.

TIM: Ludzie chcą mieć pamiątkę i obejrzeć to sobie jeszcze raz jak wrócą do domu. Rozumiem, że niektórzy nie chcą skakać w pogo tylko nagrać sobie koncert i wrzucić na youtube, bo są dumni, że tam byli. To dobra rzecz, nie denerwuje mnie jak ludzie filmują. Irytuje mnie za to jak ktoś w czasie koncertu wysyła smsy. Jeśli kręcą nas to jest inaczej, bo są w jakiś sposób w to zaangażowani. Nie robili by tego jeśli by im się nie podobało. Wkurza mnie tylko jak ludzie z tyłu piszą smsy. To jest chamskie. Ja nie wyciągam swojego telefonu w czasie koncertu. Tak jak powiedziałeś, żyjemy w erze internetu, więc im więcej ludzi nas nagra, tym więcej osób później będzie miało szansę to zobaczyć. W jakiś sposób może nam to pomóc. Sam powiedziałeś, że poznałeś nas, bo ktoś ci wysłał nasze wideo.

OK, ale te filmiki są nie do oglądania, bo jakość dźwięku jest żałosna. A Hacktivist ma potężne brzmienie.

TIM: Właśnie dlatego ludzie później kupią EPkę, która brzmi dobrze i jest za pieniądze. Kolejna zaleta syfiastego filmiku. Jeśli zobaczyłbym beznadziejny filmik nie pomyślałbym przez to, że zespół również jest beznadziejny. Chociaż wiem, że są tacy ludzie.

J: Jeśli poszedłbym na koncert jakiegoś super rapera albo super zespołu kręciłbym może przez trzy albo cztery minuty, a przez resztę czasu bym szalał. Film na telefonie byłby tylko dla mnie. Kilka dni później mógłbym ciągle się nakręcać, że tam byłem.

TIM: Takie cyfrowe wspomnienie.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 10.11.2015

Artykuł Wywiad z Hacktivist: „Czujemy się związani z ideologią Anonymous” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-hacktivist-czujemy-sie-zwiazani-z-ideologia-anonymous/feed/ 0
Wywiad z Rimbaud: „Dwóch porządnych katolików i jeden antyklerykał, który jest najgrzeczniejszy” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-rimbaud-dwoch-porzadnych-katolikow-i-jeden-antyklerykal-ktory-jest-najgrzeczniejszy/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-rimbaud-dwoch-porzadnych-katolikow-i-jeden-antyklerykal-ktory-jest-najgrzeczniejszy/#respond Thu, 12 Nov 2015 21:56:41 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1210 Mikołaj Trzaska. Michał Jacaszek. Tomasz Budzyński. Arthur Rimbaud. Czterech artystów, których pozornie łączy niewiele. Ale trzech pierwszych postanowiło się połączyć i muzycznie zinterpretować fragmenty twórczości tego czwartego. Mogła z tego wyniknąć kompletna klapa, albo… Jeden z najciekawszych polskich projektów ostatnich lat. O ile płyta „Rimbaud” mogła okazać się świetna przez przypadek, to o koncertach już […]

Artykuł Wywiad z Rimbaud: „Dwóch porządnych katolików i jeden antyklerykał, który jest najgrzeczniejszy” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Mikołaj Trzaska. Michał Jacaszek. Tomasz Budzyński. Arthur Rimbaud. Czterech artystów, których pozornie łączy niewiele. Ale trzech pierwszych postanowiło się połączyć i muzycznie zinterpretować fragmenty twórczości tego czwartego. Mogła z tego wyniknąć kompletna klapa, albo… Jeden z najciekawszych polskich projektów ostatnich lat. O ile płyta „Rimbaud” mogła okazać się świetna przez przypadek, to o koncertach już tego powiedzieć nie można. Projekt Rimbaud na scenie jest zaskakująco bardzo dobrze zgrany. A przecież Trzaska raczej nieimprowizowanych „piosenek” nie gra, Jacaszek tyle energii nie miał na wszystkich swoich płytach razem wziętych, a i dla Budzyńskiego towarzystwo takich muzyków to nowość. O wszystkim tym mogliśmy przekonać się podczas tegorocznego Avant Art Festiwalu w nowej przestrzeni Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. O projekcie, o jego genezie i możliwej kontynuacji udało się porozmawiać z Mikołajem Trzaską i Michałem Jacaszkiem, który go w połowie wywiadu podmienił.

Piotr Machała: Co was połączyło? Spotkaliście się towarzysko i doszliście do wniosku, że lubicie się tak bardzo, że musicie coś razem zrobić? Może inspiracją były wiersze Arthura Rimbaud? Albo wzajemna fascynacja dokonaniami muzycznymi?

TRZASKA: Zaprzyjaźniliśmy się z Tomkiem Budzyńskim przez Andrzeja Stasiuka. Andrzej nas ze sobą zakolegował. Oczywiście ja znałem Tomka wcześniej, ale tylko trochę. Tak ścieraliśmy się ze sobą jeszcze za czasów Miłości. Jak gdzieś grała Armia, to również tam grała Miłość. Właściwie były to te same sale koncertowe w tamtych czasach, czyli początku lat dziewięćdziesiątych. I tak się stało, że skoro mamy może nie wspólną historię, ale wspólny czas, w którym dorastaliśmy muzycznie to byłby jakiś dobry pomysł na to, żeby coś ze sobą zrobić. No i Tomkowi wyrósł w głowie pomysł żeby zrobić Rimbaud. Żeby zrobić projekt, który będzie nawiązywał bezpośrednio do siły tej twórczości, tego pisarstwa Rimbaud, tego wizjonerstwa. Pomysł był o tyle kapitalny, że w zasadzie nie znam żadnego innego poety, który by tak działał na moją młodzieńczą dystrybucję wrażliwości. Taką przyswajalność wrażliwości. Wtedy, w tamtych latach każdy młody człowiek, który miał koło osiemnastu, dziewiętnastu, siedemnastu lat czasami nawet, to taki wrażliwiec trzymał w kieszeni marynarki właśnie ten tomik. To był tomik przetłumaczony na chyba trzy albo dwie wersje językowe. Francuska i angielska, czy francusko-polsko-angielska, już nie pamiętam. W każdym razie czytaliśmy tego Rimbaud nie bardzo rozumiejąc, nie bardzo analizując go. Ale czytaliśmy go mając ten flow, mając ten odjazd, taki półnarkotyczny. Ale na pewno wizjonerski ślizg, w którym wtedy byliśmy. To rzeczywiście było genialne. To było kapitalne, czytaliśmy tego Rimbaud, nie było wtedy alkoholu popularnego, ale my nie potrzebowaliśmy go wcale. Ta inspiracja wzięła się jakby z tego miejsca. Ale czytając Rimbaud dzisiaj czyta się go oczywiście w zupełnie inny sposób. Rozumie się go inaczej, teraz jesteśmy już nie młodzieńcami, ale mamy kryzys średniego wieku kiedy to widzimy, że realnie nasza młodość się skończyła. Jest czas na innego rodzaju twórczość, czas na przemyślenia. Ale tego Rimbaud się czyta i okazuje się, że on jest w jakiejś przestrzeni bardzo aktualny i bardzo na nas działa. To był kapitalny pomysł. Tomek właściwie tym projektem nas złączył. Ale to była jakby pierwsza rzecz, ponieważ jeszcze nie wiedzieliśmy jak skleić się razem. To znaczy potrzebowaliśmy kogoś, kto nas uniesie. Bo co? Klarnet i głos, saksofon i głos? To trochę mało. Jakoś tak się stało, nie wiemy dokładnie jak, że podsłuchał, albo dowiedział się jakimś tajnym korytarzem o tym projekcie Michał Jacaszek. Ledwo się dowiedział i napisał maila, że on jak najbardziej, że mu bardzo zależy żeby w tym projekcie uczestniczyć. No i się zaczęło. Zaczęliśmy pracować w pracowni u Michała we Wrzeszczu. Ja mieszkam na tej samej ulicy prawie, zacząłem dojeżdżać rowerem do Michała. Zaczęliśmy pracować, nagrywać najpierw wspólnie tracki klarnetu i Michała podkładów, potem Michał zaczął to ciąć. Następnie przyjechał Budzy, zaczął się do tego dogrywać, wymyślać, ciąć wiersze Rimbaud. Bo też nie wiedzieliśmy za bardzo jak to będzie wyglądało. Czy to będzie właśnie taka piosenka, że Tomek będzie śpiewał jego wiersze z gitarą i to będzie coś w rodzaju krainy łagodności, nie daj Boże. Ale Budzy jakoś uniesiony tą muzyką i tą siłą zaczął ciąć teksty i wybierać z nich najsilniejsze rzeczy, najbardziej wrażeniowe. Takie słowa, które mieszczą w sobie dużo znaczeń. I tak to się stało. To jest taki projekt. I właściwie można powiedzieć, że każdy z nas przyszedł z innego świata. Bo tak się stało. Prawdopodobnie nic innego by nas nie mogło połączyć. A tu nas połączyło takie wyzwanie. Właściwie ja robię rzeczy, których nigdy nie robiłem wcześniej. Budzy chyba też robi rzeczy, których nigdy nie robił wcześniej i myślę, że Jacaszek podobnie. Nigdy Jacaszka nie słyszałem w tak brutalnej wersji muzycznej i cieszę się z tego. Ja tam jestem najgrzeczniejszy miś w sumie z nich wszystkich. Śmieszna sytuacja. Dwóch porządnych katolików i jeden antyklerykał, który jest najgrzeczniejszy. No tak to wyszło.

Zastanawiam się jak uzgodniliście to, jak dogadaliście się w jaki sposób mają wyglądać wasze koncerty.

TRZASKA: One wyglądają podobnie jak w momencie, gdy pracowaliśmy razem. Najpierw zaczęliśmy pracować w studiu, a potem zaczęliśmy robić wokół tego próby. To znaczy nagrywaliśmy i oglądaliśmy co tam z tych naszych wspólnych nagrań jest ciekawego do wzięcia, co jest naprawdę nasze i co było warte zachowania. A potem co było warte utrwalenia. Te rzeczy, które są warte utrwalenia zaczęliśmy ćwiczyć jako rzeczy, które będziemy grali na koncercie. W tej chwili są takie możliwości techniczne, bo są takie sposoby, że można nagrywać w domu. Są sposoby, kiedy można nagrywać w studio od razu posługując się najwyższą rozdzielczością, najwyższą jakością dźwięku. Więc myśmy trochę bawiąc się od razu rejestrowali materiał, który nadawał się do wydania, zarejestrowania na płytę. I to o to chodziło. Siła tego materiału polega na tym, że to są rzeczy, które zostały gdzieś wycięte z jakieś improwizacji na ten temat. Utrwalone rzeczy, które przyszły nam do głowy jakoś tak naraz, zaraz, w tym momencie. I to zostało złapane, uchwycone i bach na płytę. Okazało się, że można jakieś elementy powtórzyć, można się ich nauczyć i można wykorzystywać. Dla mnie to zupełnie na przykład nowy sposób myślenia muzycznego, bo ja zwykle improwizuję tylko i wyłącznie – żeby uchwycić jakąś część i nauczyć się tej partii. Ale bez przesady z tym nauczeniem się. To też nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby raczej właśnie próbować znaleźć energię tego utworu. Znaleźć się tam jeszcze raz. Korzystamy z wielu śladów. Budzyński używa dwóch mikrofonów, jeden jest mikrofonem naturalnym, drugi jest przetworzonym. Ja też używam mikrofonów, część mojego dźwięku jest przetwarzane przez Jacaszka od razu, bezpośrednio. Przetwarza też sam siebie. Zresztą Michał od kilku koncertów gra na perkusji również. To nie jest tak, że dźwięk jest tylko elektroniczny, jest generowany z maszyny. Tak naprawdę wszyscy gramy na scenie. To jest o wiele fajniejsze niż takie coś, że ktoś udaje, ktoś coś puszcza i że ktoś siedzi, a ktoś stoi. Jakby cały czas jest ruch na tej scenie. Jest fajnie, jest więcej życia teraz.

Na koncertach gracie więc płytę od początku do końca?

TRZASKA: Za każdym razem to wykonanie jest trochę inne. No nie da się tak samo zagrać tego utworu. Oczywiście jakaś część jest wspólna tych rzeczy. Ale nie. Nie improwizujemy. Oczywiście są części bardziej otwarte. Utwory są trochę dłuższe, trochę są gdzieś tam przycięte od przodu, może trochę dłużej trwają. Ale bez przesady też. No ja nie wiem tak naprawdę. Płyta została nagrana jakiś czas temu. A teraz próbujemy to jakoś dalej rozwijać. Zobaczymy. Właściwie zastanawiamy się w tej chwili nad nowym materiałem. Bo na tej płycie ile jeszcze pojedziemy? Jeszcze jeden sezon. A już się trochę znudziło, trzeba grać dalej różne rzeczy.

Wszyscy dziennikarze pisząc o „Rimbaud” mówią jaka to jest trudna płyta. A wcześniej przecież wszyscy trzej graliście strasznie trudne rzeczy. To naprawdę jest taka ciężka w odbiorze rzecz?

JACASZEK: Nie wiem. Są różni odbiorcy muzyki. Może moi, jak to nazwałeś fani, czy ludzie, którzy po prostu słuchali moich płyt będą w jakiś sposób rozczarowani, czy zdegustowani, czy może po prostu nie będzie to dla nich do strawienia. Ponieważ muzyka jest naprawdę ekstremalnie głośna i intensywna. A dotychczasowe moje albumu są bardzo wyciszające, skupione. Z wolnym tempem, bez wyraźnego rytmu. Natomiast jakby jestem przekonany, że myśmy zrobili coś cennego artystycznie. I tutaj znajdą się odbiorcy, jeżeli nie w naszych kręgach, to nowi będą i to uważam za wartość po prostu.

Z płytami powstałymi w oparciu o poezję często mam taki problem, że są dla mnie przegadane. Jest na nich za dużo słów. Siłą „Rimbaud” jest to, że słów jest mało, ale są za to bardzo intensywne.

JACASZEK: No to ja uważam, że to zależy od tego jakie jest założenie. Myślę, że wykonawcy o których mówisz zrobili po prostu taką inicjatywę która charakteryzuje się szacunkiem dla poety, którego wykonują. Wówczas nie można pozwolić sobie na jakieś skróty, zmiany, itd. Natomiast my wyszliśmy trochę z innego założenia. Poezja Arthura Rimbaud była bardziej pretekstem. Nasze założenie nie było takie, że chcemy po prostu słowo w słowo odtwarzać poezję i jakby słowo jest w tym najważniejsze. Rozumiem tych artystów, którzy decydują się odtwarzać wiersze w całości, ponieważ jest to jakiś szacunek dla twórcy tego tekstu. I to jest jak najbardziej zrozumiałe. Jest jeszcze kwestia wykonania jak to zrobić w mądry sposób, bo poezja ma często inne metrum niż takie metrum muzyczne. Także więc te krótkie, skandowane hasła, te wyjątki, te sample można powiedzieć z poezji Rimbauda wynikają z takiego, a nie innego założenia. Myśmy nie podchodzili w sposób bałwochwalczy do tych utworów, tylko chcieliśmy się nimi posłużyć jako pretekstem do stworzenia takiej formy muzycznej.

O Rimbaud ciągle mówię jak o projekcie. Co więc z nim dalej? Czy jest jakiś pomysł na jego kontynuację? Żeby zaraz się nie okazało, że trzeba zmieniać nazwę.

JACASZEK: Ta płyta jest właściwie ciągle takim świeżym produktem. Owszem myślimy o tym, w rozmowach pojawiają się perspektywy. Pojawia się nowy album. Współpracuje nam się po prostu dobrze, lubimy się i chcemy coś razem robić przez cały czas. Ale na szczegóły jest jeszcze za wcześnie.

Rozmawiał Piotr Machała
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 7.11.2015

Artykuł Wywiad z Rimbaud: „Dwóch porządnych katolików i jeden antyklerykał, który jest najgrzeczniejszy” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-rimbaud-dwoch-porzadnych-katolikow-i-jeden-antyklerykal-ktory-jest-najgrzeczniejszy/feed/ 0