Wywiady – www.rgltr.pl http://www.rgltr.pl Regulator. Wejdź. Przeczytaj. Sun, 17 Sep 2017 17:47:11 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=4.4.16 [Wywiad] Fair Weather Friends: „Byliśmy totalnymi dyletantami – myśleliśmy, że jakoś to pójdzie” http://www.rgltr.pl/wywiad-fair-weather-friends-bylismy-totalnymi-dyletantami-myslelismy-ze-jakos-to-pojdzie/ http://www.rgltr.pl/wywiad-fair-weather-friends-bylismy-totalnymi-dyletantami-myslelismy-ze-jakos-to-pojdzie/#respond Mon, 29 May 2017 21:05:33 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2316 Zespół Fair Weather Friends we Wrocławiu gra regularnie – tym razem udało nam się porozmawiać z nimi po kolejnym koncercie w tym mieście. Grupa jakiś czas temu własnym sumptem wydała nową Epkę „Hello Sunday”. Stąd obawy, że widzowie mogą posądzić ich o niewielką ilość nowego materiału i po koncercie nie można spodziewać się niczego świeżego. […]

Artykuł [Wywiad] Fair Weather Friends: „Byliśmy totalnymi dyletantami – myśleliśmy, że jakoś to pójdzie” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Zespół Fair Weather Friends we Wrocławiu gra regularnie – tym razem udało nam się porozmawiać z nimi po kolejnym koncercie w tym mieście. Grupa jakiś czas temu własnym sumptem wydała nową Epkę „Hello Sunday”. Stąd obawy, że widzowie mogą posądzić ich o niewielką ilość nowego materiału i po koncercie nie można spodziewać się niczego świeżego. O tym, jak było w rzeczywistości i jakie są wrażenia artystów, opowiedzieli nam Paweł Cyz i Michał Maślak.

fair_weather_friends_fot._piotr_wojtasiakPaweł: Ten koncert był chyba najlepszym z tych, które zagraliśmy dotąd we Wrocławiu, choć grało nam się tu zawsze świetnie. Chcieliśmy sprawdzić jak nowy materiał zadziałał na naszych fanów.

Michał: Jesteśmy zespołem, który oficjalnie może nie wydał tak wiele, ale jesteśmy zespołem posiadającym w swoim repertuarze wiele niewydanych utworów. To dzięki koncertom, interakcji z odbiorcami, improwizacji w trakcie powstają często nasze utwory. Poza tym nasi fani wiedzą, że jesteśmy zawsze w stanie ich zaskoczyć nietypowym wykonaniem znanych ich utworów. Jesteśmy po prostu zespołem koncertowym. W najbliższym czasie będziemy musieli trochę odpocząć od grania, bo potrzebna jest chwila na przygotowanie i nagranie drugiego albumu.

Łukasz: Kiedy rozpoczęła się Wasza relacja z zespołem JÓGA? Najpierw zaprosiliście ich na „Hello Sunday”, a teraz gracie z nimi na koncertach.

Paweł: Usłyszałem ich w X-Factorze, a potem okazało się, że są z pobliskich Katowic. Od samego początku jestem fanem ich twórczości. Stwierdziliśmy, że skoro mieszkają w mieście obok, lubimy się, mamy wspólnego managera, a nasze muzyczne światy dobrze się uzupełniają, to zapakujemy się razem do busa i pojedziemy w kilka miejsc razem.

Oficjalną debiutancką płytą było „Hurricane Days” stworzona pod okiem wytwórni Warner. Przy nowej płycie tej współpracy nie było. Epka została podpisana jako „wydana przez Fair Weather Friends”. Co się wydarzyło, że zaszły takie zmiany?

Paweł: Warner nie był zainteresowany wydaniem naszej drugiej płyty, więc zastosowaliśmy metodę „do it yourself”, która się dobrze u nas sprawdza.

Michał: Chyba też łatwiej nam działać według modelu, w którym sami produkujemy swoje nagrania, mamy wpływ na wizerunek. Poza tym EP „Hello Sunday” miała być takim własnym wydawnictwem, jak w przypadku „Eclectic Pixels”, które udało nam się wydać i rozpromować własnym sumptem.

Paweł: Postanowiliśmy nie kalkulować, tylko wydać materiał, który zalegał w naszych szufladach od jakiegoś czasu.

W tym momencie schodzi na Was kolejny obowiązek, czyli dystrybucja tej płyty. Widziałem, że cały czas piszecie, że można nabyć EPkę drogą mailową albo na koncertach. Czy to jest uciążliwe?

Paweł: Zupełnie nie. Poczta Polska świetnie sobie radzi!

Michał: Taka dystrybucja daje nam możliwość kontaktu z fanami. Nie jesteśmy typem zespołu, który buduje wizerunek na dystansie do odbiorców. Ponadto lubimy tę organizacyjną stronę działania zespołu i spełniamy się prowadząc go od a do z.

Zastanawiałem się nad tym, że Wy inaczej czujecie się w tworzeniu takich mniejszych form jak EPki niż płyty długogrające. Mam takie wrażenie, że „Hurricane Days” była wypełniona singlami i bardziej przystępnymi kawałkami, a na EPkach możecie pozwolić sobie na szaleństwo i więcej eksperymentowania, czyli mniej przystępną formę. Czy odczuwaliście takie różnice, kiedy pracowaliście nad tymi wydawnictwami?

fair-weather-friendsMichał: Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że dodaliśmy do płyty utwory niekoniecznie do niej pasujące, ale o potencjale singlowym. Dziś jesteśmy w punkcie, gdzie chcielibyśmy nagrać album spójny muzycznie, niż taki, na którym prezentujemy wszystkie swoje inspiracje. Epki, to zwięzłe formy, nie sprawiające takich problemów. Łatwiej je skomponować i nie mają tak ostatecznego wymiaru jak albumy, które bywają kamieniami milowymi w karierze, mocnymi wypowiedziami zespołów.

Pamiętam, że kiedy zapowiadaliście ostatnią EPkę, wypuściliście kawałek „Love Won’t Make It Easier”. Wykorzystaliście naprawdę świetny sampel na początku utworu, który później musieliście zmienić – co to była za akcja?

Paweł: Naiwnie pomyśleliśmy, że załatwienie formalności związanych z wykorzystaniem sampla mało znanego artysty nie będzie skomplikowane. Rzeczywistość okazała się inna – nie twórcy, ale wytwórnia, która wydała ten numer, zażyczyła sobie ogromnej kwoty. Musieliśmy skasować klip, nagrać nowe intro i opublikować teledysk raz jeszcze. Myślę, że gdybyśmy się nie przyznali, to nikt by się nie zorientował!

Nagraliście z kolei świetny teledysk do tego kawałka.

Paweł: Produkcja tego klipu była dla nas niezapomnianym przeżyciem! Pojechaliśmy z naszymi przyjaciółmi, z kolegami z EXA Studio, na pięć dni na Lazurowe Wybrzeże, zahaczając o Alpy austriackie. To był prawdziwy obóz kolarski, ale było super, do dzisiaj z ogromnym sentymentem oglądam ten klip i cieszę się, że powstał.

Wydaje mi się, że chyba mocno musieliście się do niego przygotowywać pod okiem jakiegoś sportowca – jak to było?

Paweł: Tak naprawdę to nasze wyobrażenia były takie, że dobrze się ubierzemy, zabierzemy stylowe kolarki, ustawimy kamerę, przejedziemy obok niej pięć razy, a poza tym będziemy leżeć na plaży. Tymczasem już pierwsze ujęcia zarejestrowane na wysokości 2500 m n.p.m. uświadomiły nam, że łatwo nie będzie. Wszędzie leżał śnieg, a my w krótkich rękawkach i spodenkach. Reżyser klipu, Piotr Steczek, mówi: „Wjeżdżacie na tę górę, a my jedziemy za Wami. Ciśniecie na pełnej mocy, a my Was filmujemy!”.

Michał: Okazało się, że trasa przejazdu obfitowała w serpentyny, miałem buty z kolcami i byłem na stałe przymocowany do roweru. Raz jadąc za samochodem, w którym znajdowała się filmująca mnie kamera, zgubiłem widok drogi. Gdy samochód gwałtownie skręcił na serpentynie, ja wyleciałem na czołowe zderzenie z samochodem jadącym z naprzeciwka. Aby go uniknąć musiałem odbić w lewą stronę i znaleźć się nad przepaścią. Skończyło się tylko obtarciami o barierkę, ale było blisko.

Skąd w ogóle bierzecie te wszystkie pomysły na klipy?

Paweł: Trochę z naszych głów, trochę z niezmierzonej wyobraźni przyjaciół z EXA Studio.

001_Fair-Weather-Friends_Fot.-Maciej-GapińskiZaczynacie już zajawiać nowy materiał, dzisiaj graliście nowy kawałek „Loose Control”. Granie nowego utworu na sam koniec koncertu jest dość ryzykownym posunięciem, szczególnie, że zazwyczaj ludzie nie lubią tego, czego nie znają. Tym razem chyba był na tyle chwytliwy, że porwał publiczność.

Paweł: Miło nam to słyszeć – faktycznie jest to numer, którego odbiór jest trochę sprawdzony, bo pierwszy raz graliśmy go nad Wisłą w Warszawie rok temu.

Michał: Loose Control to utwór podsumowujący naszą koncertową energię. Mam nadzieję, że uda się zamknąć ten klimat w nagraniu.

Co w takim razie będzie dalej? Przynajmniej znamy już jeden kawałek na nowym wydawnictwie, które pojawi się…?

Paweł: Sami nie wiemy, nie będziemy tu mydlić oczu. Póki co szukamy wydawcy, zastanawiamy się co z tymi numerami zrobić. Od dłuższego czasu też kombinujemy, jesteśmy na etapie rozmów o tym, co robić dalej.

W takim razie czekamy z niecierpliwością na płytę i koncerty, bo z pewnością pojawicie się również we Wrocławiu?

Michał i Paweł: Z chęcią!

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 24.02.2017r.

Artykuł [Wywiad] Fair Weather Friends: „Byliśmy totalnymi dyletantami – myśleliśmy, że jakoś to pójdzie” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-fair-weather-friends-bylismy-totalnymi-dyletantami-myslelismy-ze-jakos-to-pojdzie/feed/ 0
[Wywiad] Kroki: „Poczułem się jak raper – ukradłem bit i nawinąłem pod niego” http://www.rgltr.pl/wywiad-kroki-poczulem-sie-jak-raper-ukradlem-bit-i-nawinalem-pod-niego/ http://www.rgltr.pl/wywiad-kroki-poczulem-sie-jak-raper-ukradlem-bit-i-nawinalem-pod-niego/#respond Sun, 05 Mar 2017 20:55:45 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2251 Kroki wypłynęły bardzo szybko ze swoim materiałem na szerokie wody. Zaistnieli w sieci z nagraniami live i niedługo potem rozpoczęła się praca nad krążkiem. My porozmawialiśmy z nimi jeszcze na początku trasy koncertowej promującej to wydawnictwo. Zagrali wówczas swój drugi występ – we wrocławskich Zaklętych Rewirach. Dla Kuby to występ przed rodzimą publicznością, co zawsze […]

Artykuł [Wywiad] Kroki: „Poczułem się jak raper – ukradłem bit i nawinąłem pod niego” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
kroki_3Kroki wypłynęły bardzo szybko ze swoim materiałem na szerokie wody. Zaistnieli w sieci z nagraniami live i niedługo potem rozpoczęła się praca nad krążkiem. My porozmawialiśmy z nimi jeszcze na początku trasy koncertowej promującej to wydawnictwo. Zagrali wówczas swój drugi występ – we wrocławskich Zaklętych Rewirach. Dla Kuby to występ przed rodzimą publicznością, co zawsze wiąże się z dodatkową presją.

Jakub Goleniewski: Był stres. To był tak naprawdę trudny dzień do zorganizowania koncertu – środa. Również miejsce wymagało dużej atencji z naszej strony jeśli chodzi o dźwięk. Ten koncert był inny, ponieważ zaprosiliśmy Dawida Pawlukanisa na bębny i Jakuba Kurka na trąbkę, więc do całości dochodziło zdenerwowanie związane z graniem z dwoma innymi organizmami. Stres był duży, ale w miarę upływu czasu na koncercie, znikał.

Łukasz Sidorkiewicz: Wydaje mi się, że teraz przeżywacie wielki boom, wszyscy zaczęli się Wami interesować. Na samym początku, kiedy pojawiały się pierwsze wywiady z Wami, każdy pytał o podstawowe rzeczy. Czy macie już syndrom tych samych, denerwujących i niewłaściwych pytań? Mam wrażenie, że dziennikarze wciąż pytają Was o początki zespołu, a Wy śmiejecie się i mówicie: ‘ha, to zabawna historia, opowiem Wam!’?

Łukasz Palkiewicz: Nie przeszkadza mi to bardzo, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy może znać nasze początki. Po prostu trzeba to uszanować i do skutku, dopóki wszyscy się nie dowiedzą, będziemy o tym opowiadać.

Jakub: Jest jedno denerwujące pytanie: ‘jak nazwać, opisać Waszą muzykę, jak ją zaszufladkować?’. To jest najtrudniejsze i za każdym razem przy tym pytaniu zacinam się nie wiedząc co odpowiedzieć. Po prostu nie wiem.

Paweł Stachowiak: Nasza muzyka jest bardzo zróżnicowana. Mamy wiele inspiracji, każdy utwór jest trochę z innej beczki, więc naprawdę ciężko jest sklasyfikować, jaki to gatunek muzyczny.

Łukasz: Ja nie cierpię pytania o inspiracje! Zawsze, kiedy ktoś pyta, przychodzą mi do głowy inne postaci. Na dobrą sprawę nie ma czym się przejmować

Jeżeli chodzi o Wasze początki, chyba bardziej na miejscu jest pytanie o to, jak pracowało Wam się przy ‘Our Little Steps’? To musiała być ciekawe doświadczenie.

Łukasz: Co prawda Pawła przy tym nie było, ale rzeczywiście praca przy ‘Our Little Steps’ była bardziej internetowa i, o dziwo, szalenie szybko nam to poszło. To była typowa wymiana. Z Kubą pracowało się wtedy jak z raperem, bo niestety, ale w dzisiejszych czasach raperzy dostają paczkę bitów, wybierają sobie ulubiony podkład, dogrywają szesnastki i to jest koniec. Tutaj Kuba dostał małą paczuszkę, sprecyzowaną, z pewnym naciskiem na konkretny numer. W odpowiedzi dostałem rzecz, która mnie najbardziej zainteresowała, na którą też stawiałem. Od razu pomyślałem: ‘robimy to!’.

Jakub: Ponadto my naprawdę nie spotkaliśmy się w ogóle przed nagraniem. Poznaliśmy się dopiero w Hecy na jednym z pierwszych koncertów Zaburzeń ze “Snami, w których ginę”. To był dobry początek. Teraz, kiedy już znam Łukasza, wiem, że nie pisze do ludzi na soundcloudzie – a do mnie napisał!

Łukasz: Do dzisiaj nie wiem dlaczego i co mnie tknęło, żeby napisać do jakiegoś randomowego gościa. Nie mogę uwierzyć, że coś mnie urzekło w jego nagraniu.

Chodziło tylko o próbki Twojej twórczości? Wcześniej z tego co kojarzę, pojawiałeś się również w produkcjach hip-hopowych.

Jakub: Na początku współpracowałem z Aleksandrem (Mam Na Imię Aleksander) i wtedy powstał utwór, w którym zaśpiewał ze mną Emes. Ostatecznie wybraliśmy inną wersję, w której został jedynie mój chórek. Na soundcloudzie z kolei miałem utwór Insightful’a. Pierwszy numer, który wydałem do internetu i w którym poczułem się właśnie jak raper – ukradłem bit i nawinąłem pod niego. Napisałem do autora, że taką rzecz robię i zapytałem, czy to w porządku, ale mi nie odpisał. <śmiech> Właśnie ten utwór usłyszał Łukasz.

Łukasz: Dokładnie, zresztą muzyka Insightful’a jest mi bliska, bo od kilku lat śledziłem jego rzeczy. To również miało duży wpływ na mój odbiór utworu, bo poczułem, że gust muzyczny Kuby może być w pewnym sensie podobny do mojego.

Ponadto często mówicie, że przy Waszej twórczości często w grę wchodzi praca zdalna. Każdy mieszka w innym mieście. A jak wyglądały Wasze ostatnie miesiące, kiedy musieliście zacząć pracować nad płytą?

Łukasz: Na walizkach!

Paweł: Tak naprawdę w tym ostatnim etapie pracy spotykaliśmy się dość regularnie, bo mieliśmy nie tyle koncerty, co plany, które musieliśmy zrealizować i ramy, których musieliśmy się trzymać. To były trzy miesiące ciężkiej roboty.

Łukasz: Wyobraź sobie, że zapraszam ich na miesiąc do swojego domu i spędzamy ze sobą cały ten czas, a na dodatek śpimy wszyscy w jednym pokoju. Było ciężko, ale daliśmy radę!

Pytanie do Łukasza – dlaczego wybrałeś akurat głos Kuby do dalszej współpracy? A może chodziło głównie o pomysły, które od niego wypływały?

Łukasz: Po prostu go polubiłem prywatnie, przyznam szczerze. Stąd to się wzięło. Wiadomo, że nie ujmuje to jego talentowi. Rzeczywiście prywatnie zaczęliśmy dogadywać się na tyle dobrze i spędzać ze sobą tyle czasu, że te numery powstawały w międzyczasie. To chyba było główne założenie.

Rozmawialiśmy kiedyś o tym, że ‘Bloom’ to trochę niedoceniona płyta. W przypadku ‘Stairs’ jest zupełnie odwrotnie.

Łukasz: Byłem szalenie zaskoczony, kiedy w grudniowych podsumowaniach 2015 roku, pojawiała się, o dziwo często, moja płyta ‘Bloom’. Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło. Rzeczywiście, jej wydanie nie odbiło się jakimś szalonym echem, ale jestem naprawdę zadowolony z odbioru i słów, które usłyszałem na temat tego krążka. Jeżeli chodzi o porównanie odzewu i wydźwięku do ‘Stairs’ – absolutnie nas to zdziwiło! Porównując naszą EPkę do ‘Bloom’, to naprawdę dzieją się teraz szalone rzeczy. Fakt, że wcześniej odzywało się do nas kilka wytwórni, ale nie pchaliśmy się z niczym nigdzie. Po prostu odbieraliśmy kolejne maile. Mieliśmy ten komfort, który bardzo rzadko się zdarza – mogliśmy spokojnie zastanowić się, podjąć decyzję i negocjować z wytwórnią, a nie brać to, co przyjdzie.

Właśnie – jak wyglądały Wasze pierwsze kontakty z Kayaxem?

Łukasz: Jeżeli chodzi o Kayax, spotkaliśmy się osobiście na Spring Break’u. Wtedy rozmawialiśmy pierwszy raz. Od tamtej pory utrzymywaliśmy stały kontakt.

Jakub: Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się dość regularnie na rozmowach, wymienialiśmy informacje. W końcu zaufaliśmy sobie, bo o to w tym wszystkim chodzi. Poznajesz ludzi i albo im ufasz, albo nie. Póki co wszystko idzie w dobrym kierunku. Czujemy, że chcą pracować i rozwijać się razem z nami. Zobaczymy jak będzie dalej.

Łukasz: To jest chyba najistotniejsze, że obie strony pracują nad jakimś projektem. Ważne, że nie jest to wyłącznie jednostronne zaangażowanie – wszyscy razem, w jednym tempie!

kroki_1Łukasz: Bardzo często żonglujecie pojęciami: EPka i płyta – a płyta zawsze kojarzy się z LP. Czy nie byłoby łatwiej mówić wprost, że to jest EPka?

Łukasz: Powstaje pytanie, czy płyta rzeczywiście z definicji jest długograjem. Fizycznie jest to po prostu płyta. Nasza jest EPką i jest to poprawne określenie, jest mini-albumem. To po prostu nasz pierwszy krążek. Wydawnictwo, które rzeczywiście jeśli chodzi o ramy prawne, jest EPką, biorąc pod uwagę długość całego materiału i liczbę utworów.

Macie taką świadomość, że EPki – jeżeli są wprost nimi nazwane – nie sprawdzają się na polskim rynku?

Łukasz: Nie wiem. Przyznam szczerze, że ja bardzo lubię krótkie formy i nie zastanawiałem się nigdy nad tym, czy u nas, na polskim rynku, to dobry manewr. Po prostu dla nas była to odpowiednia liczba numerów. Nie brakowało nam zupełnie niczego. Dlatego postanowiliśmy to wydać, absolutnie nie myśląc o tym, że to zostanie odebrane gorzej. Podobnie było ze strony wytwórni – oni zaakceptowali totalnie nasze podejście. Stwierdzili, że to dobry pomysł, wspierali nas w tym i nadal wspierają.

Jak wyglądały kolejne etapy pracy nad ‘Stairs’? Rozumiem, że Łukasz sklejał bity w domu i pewnie następnym obowiązkiem były dogrywki reszty zespołu. Kuba, pracowałeś z Wojtkiem Janickim podczas nagrywania wokali – jak wyglądała Wasza współpraca? Chyba bardzo dobrze się rozumiecie, szczególnie, że Wojtek jest Waszym realizatorem podczas koncertów.

Jakub: Tak, akurat z Wojtkiem początkowo wyglądało to zupełnie inaczej. Pierwsze wokale nagrałem u Wojtka jeszcze podczas współpracy z Waiting For An Audience przy utworze ‘Red Sky’. Dopiero potem zauważyłem, że zaczynam rozumieć jego pracę i to, że szybko się dogadujemy. Mamy już mniej więcej schemat komunikacji, w jaki wpadliśmy i potrafimy razem doprowadzić pracę do końca – czego na przykład nie potrafię zrobić z Łukaszem. Wokale z nim to jakaś tragedia! Ja się denerwuję, a on ciągle powtarza ‘jeszcze raz!’.

Łukasz: Kiedy Kuba nagrywa z Wojtkiem, ja przychodzę na gotowe i mam jedynie drobne uwagi. Kiedy to ja z nim nagrywam, jestem wiecznie niezadowolony, złoszczę się sam na siebie, że nie potrafię pracować z Kubą przy realizacji wokali. Wspominając jeszcze o współpracy Kuby i Wojtka, przy nagrywaniu ‘Stairs’ mieliśmy taki etap, że w którymś momencie stwierdziliśmy, że zrobimy to sami. Trwało to bardzo krótko, bo chyba tydzień. Zrobiliśmy nawet jakąś kabinę z abstrakcyjnych materiałów. Byliśmy pewni, że wystarczy nam super mikrofon, wykręcimy to i zmiksujemy na tyle fajnie, że poradzimy sobie sami. Po tygodniu walki uznaliśmy, że był to dramat. A to, co nagraliśmy, nie nadawało się nawet na demo. Po prostu było kilka miejsc, gdzie realizowaliśmy próbki nagrań, aż ostatecznie wersje finalne były realizowane u Wojtka Janickiego.

Kolejna rzecz, którą właściwie możecie się chwalić, bo to świetna sprawa, jest teledysk do utworu pod tytułem ‘Eyes’. Jaka jest Wasza interpretacja tego teledysku? Wiele osób może powiedzieć, że efekt wizualny, który został osiągnięty, był naprawdę dobry, ale powiedzcie, o co chodzi?

Jakub: Wydaje nam się, że można tutaj pograć trochę Heleną, która wystąpiła w teledysku. Była zagubioną osobą – z jednej strony raniła mężczyznę, czy nawet go zabijała. Uciekała od związku i kontaktu. Z drugiej strony nie chciała tego robić. A z innej perspektywy sprawiało jej to przyjemność. To był taki emocjonalny wir i dysonans. I tyle – to była niezdecydowana kobieta, która nas raniła – mnie nawet utopiła! Nie ma głębszej interpretacji tego teledysku, to był nasz pierwszy klip i chyba wstydu nie ma!

Na samym końcu koncertu zagraliście utwór, który pojawił się na składance Flirtini – ‚Heartbreaks and Promises vol. 3’. Jak wyglądała współpraca z Pauliną przy tym utworze?

Jakub: Również odbywało się to zdalnie, internetowo. Paulina ma na tyle doświadczenia i taki sprzęt, cały ekosystem w swoim domu, że jest w stanie zrobić to profesjonalnie i wysłać w zupełnie wystarczającej formie.

Paweł: Tak naprawdę nie mieliśmy nic do dopracowania, żadnych problemów, zero pracy nad tym. Łukasz dostał czyste wokale, które były zupełnie profesjonalne.

Co będzie działo się z Krokami dalej, jakie macie plany na najbliższych kilka miesięcy?

Jakub: Na pewno chcemy dokończyć to wszystko, co teraz się zaczęło, bo jest co robić!

Łukasz: Jest bardzo dużo pracy, bardzo dużo koncertów. Do lutego planujemy intensywnie grać po całej Polsce.

Paweł: Przede wszystkim pojeździć po Polsce, pozwiedzać!

Łukasz: Po tych kilku miesiącach będziemy pracować nad kolejnym albumem. Jak to kiedyś Paweł powiedział w wywiadzie: ‘Nie wiadomo, czy to będzie EPka, czy long play, ale EPka na pewno będzie’.<śmiech> A tak zupełnie poważnie – będziemy pracować nad płytą.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 20.11.2016r.
Redakcja wywiadu: Patrycja Strzyżewska

Artykuł [Wywiad] Kroki: „Poczułem się jak raper – ukradłem bit i nawinąłem pod niego” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-kroki-poczulem-sie-jak-raper-ukradlem-bit-i-nawinalem-pod-niego/feed/ 0
Wywiad z Oxford Drama: „W recenzjach brakowało nam konstruktywnej krytyki” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-oxford-drama-w-recenzjach-brakowalo-nam-konstruktywnej-krytyki/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-oxford-drama-w-recenzjach-brakowalo-nam-konstruktywnej-krytyki/#respond Mon, 14 Nov 2016 23:21:55 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2027 Po świetnie przyjętej debiutanckiej EPce pojawiły się pytania – czy długogrający krążek sprosta wyzwaniu rzuconemu przez minialbum. Odpowiedź na to pytanie przerosła jednak najśmielsze oczekiwania. „In Awe” sprawiło, że duet Oxford Drama został uznany za jeden z najciekawszych debiutów ubiegłego roku. Teraz pracują nad nowym materiałem, przed którym pytanie to z pewnością powróci. Z Gosią […]

Artykuł Wywiad z Oxford Drama: „W recenzjach brakowało nam konstruktywnej krytyki” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
oxford_drama_2Po świetnie przyjętej debiutanckiej EPce pojawiły się pytania – czy długogrający krążek sprosta wyzwaniu rzuconemu przez minialbum. Odpowiedź na to pytanie przerosła jednak najśmielsze oczekiwania. „In Awe” sprawiło, że duet Oxford Drama został uznany za jeden z najciekawszych debiutów ubiegłego roku. Teraz pracują nad nowym materiałem, przed którym pytanie to z pewnością powróci. Z Gosią i Marcinem spotykamy się tuż przed pierwszymi urodzinami „In Awe”, w korytarzu jednej z wrocławskich kamienic, w której mieli zagrać koncert w ramach Sofar Sounds.

Łukasz Sidorkiewicz: Jesteśmy dzisiaj na wrocławskiej odsłonie Sofar Sounds. Zastanawiałem się czy specjalnie na tę okazję przygotowaliście inne wersje swoich utworów? W końcu wiadomo, że Sofar często rządzi się swoimi prawami.

Gosia: Przygotowaliśmy na Sofar głównie nowe utwory, które myślę, że nie są jeszcze tak dobrze znane. A już na pewno nie w wersji koncertowej, ponieważ gramy świeże „Coney Island” i „Melindę”. „Coney Island” dotychczas zagraliśmy tylko raz, w Opolu. ‘Melindę’ mieliśmy już okazję grać troszeczkę wcześniej. Bardzo lubimy też grać kawałek „Preserve”. Stąd dwa nowe utwory i jeden klasyczek.

Marcin: I jeszcze niespodzianka w postaci Kuby Saniewskiego. Kuba z Jarkiem grali kiedyś w zespole Atlas Like. Jarek jest naszym regularnym perkusistą na koncertach. Zaprosiliśmy Kubę, żeby dołączył do składu i zagrał na basie. Byliśmy bardzo zadowoleni kiedy przystał na tę propozycję. Dzisiaj więc zagramy w kwartecie.

Świetna sprawa! Niesamowite jest też to, że za dwa dni będziecie obchodzić pierwszą rocznicę premiery Waszego debiutanckiego krążka „In Awe”. Strasznie szybko ten czas leci!

Gosia: Tak, to już mija rok!

Czy macie jakieś przemyślenia odnośnie tego albumu z perspektywy czasu? Widziałem, że mnóstwo osób, portali internetowych oraz stacji radiowych bardzo dobrze wypowiadało się na temat tego krążka. Czy spodziewaliście się również tak pozytywnego odbioru albumu?

Gosia: Na pewno nie spodziewaliśmy się, że będą same miłe słowa. Nie robiliśmy tego albumu z myślą o recenzjach. Robiliśmy po prostu wszystko, co czuliśmy, że jesteśmy w stanie zrobić jak najlepiej. Sami chcieliśmy być z tego zadowoleni. Oczywiście chcieliśmy, żeby ludzie stwierdzili, że to są naprawdę fajne kawałki i przemyślany album. Ale nigdy nie myśleliśmy z Marcinem, że super byłoby zbierać same dobre opinie.

Marcin: Przede wszystkim przy wszystkich recenzjach z prasy zabrakło konstruktywnej krytyki i wglądu wewnątrz. Album ma swoją fabułę – zaczyna się bardzo letnio, kończy bardzo jesiennie. Ma swoją narrację. W uszy krytyków i słuchaczy nie wpadł również rozwój warsztatu wokalnego Gosi, która w pierwszych utworach śpiewała bardzo młodzieńczo, a nasze produkcje były wtedy, powiedziałbym, naiwne. Wydawało nam się, że to, co robimy jest czymś początkowo przemyślanym. A kiedy z perspektywy czasu na to patrzyliśmy – okazało się to dla nas strasznie niedopracowane. Ten aspekt również został pominięty w recenzjach. Chyba dobre słowa ze strony krytyki nie przełożyły się na odbiór. Może wynika to z tego, że album nie był do końca przystępny. Miał momenty z potencjałem radiowym, ale jednak jest to płyta trudna w odbiorze, wymagająca skupienia. Z tego powodu mógł nie zaistnieć wśród szerszej publiczności. Natomiast słowa uznania ze strony krytyków muzycznych cieszą w tym wszystkim najbardziej – pod tym względem można uznać album za sukces.

Mówiłeś o rozwoju Gosi, ale wydaje mi się, że można sporo opowiedzieć też o tym, co działo się u Ciebie. Widziałem, że udzielałeś się nawet w TONACH w kwestii produkcji muzycznej. Odbywały się tam spotkania, w których uczestniczyliście.

Marcin: W TONACH mamy naszą salkę prób. Było takie spotkanie, które prowadził Paweł Klimczak. Przygotowaliśmy się do niego niezwykle skrupulatnie – przynieśliśmy ze sobą nawet komputer stacjonarny, na którym pokazywaliśmy nasze utwory. Paweł poprosił nas o zagranie minimalnego seta. My z kolei przynieśliśmy ze sobą większość naszych syntezatorów, co wywołało mocne zdziwienie. Chyba zawsze tak u nas było, że tego typu rzeczy braliśmy zbyt poważnie. Chcieliśmy zrobić wszystko jak najlepiej – tak, jak na przykład wtedy. Myślę, że dobrze odzwierciedla to nasze początkowe możliwości, naprawdę dawaliśmy z siebie wszystko. A nie były to topowe produkcje – mówię o naszej pierwszej EPce. Dawaliśmy z siebie nie mniej niż podczas spotkania z Pawłem, kiedy przyjechaliśmy autem wypakowanym po dach, chociaż on poprosił o występ minimalny.

Wspominaliście o tym, że macie nowe kawałki, które zabierzecie w trasę, żeby je pokazać. Czy to oznacza, że już zaczęliście nagrywać nowe produkcje, czy chcecie ogrywać to wszystko na koncertach, żeby za jakiś czas powstały profesjonalne nagrania?

Marcin: Nowe kawałki właśnie powstają, „Coney Island” i „Melinda” to utwory, nad którymi pracowaliśmy w tym roku. Równolegle zaczęliśmy też rozwijać wiele innych pomysłów i jest ich całkiem sporo. Teraz dopieszczamy je z myślą o przyszłorocznym albumie. Naszą taktyką jest, aby na najbliższych koncertach w listopadzie i grudniu przemycić jeden lub dwa nowe utwory na każdy z nich. Chcemy, aby to były różne kompozycje, aby zobaczyć jaki mają potencjał. Na pewno idziemy w stronę szybszego i mocniejszego grania. Cały czas kierujemy się w stronę łączenia brzmień syntetycznych i akustycznych – chcemy znaleźć między nimi balans.

Wspominaliście o utworze „Coney Island” – zawsze Oxford Drama kojarzyłem z ulicą Oxford w Londynie, a tu najwidoczniej mamy do czynienia z zapiskami ze Stanów Zjednoczonych. Co dzięki takiemu nawiązaniu chcieliście pokazać?

oxford_drama_3Marcin: Przede wszystkim „Coney Island” oraz „Melinda”, są naszą próbą powrotu do lat młodzieńczych, do przełomu lat 90. i do początku XX wieku. Miała wówczas miejsce nasza pierwsza styczność z kulturą amerykańską. Poznawaliśmy ją głównie przez MTV, kreskówki, dzieła popkultury. Kojarzyło nam się to głównie ze „Światem według Ludwiczka” czy McDonalds’em. Gosia pierwsze lata życia spędziła w Stanach i ma z tego okresu wiele pamiątek. Są to ważne elementy kulturowe, które nas ukształtowały. Nie ukrywamy, że kultura zachodnia, w szczególności amerykańska, bardzo wpłynęły na nasz rozwój zarówno jako muzyków, jak i ludzi. „Coney Island” jest formą hołdu dla Ameryki jako świata idealnego, który pamiętamy z naszych lat młodzieńczych.

Gosia: To jest hołd dla jasnych, spranych i dużych jeansów, dla dużych białych t-shirtów i dla białych adidasów.

Marcin: Również dla żółtych pasów, dla The Simpsons, Beavisa i Butt-Heada i dla wszystkiego, co się z tym wiąże.

Zrobiliście do „Coney Island” teledysk, który jest zlepkiem archiwalnych materiałów, a wcześniej minimalistyczną wizualizację do „Melindy”. Skąd pomysł i dostęp do takich materiałów.

Marcin: Creative commons – nic dodać, nic ująć. Przeglądając pomysły na ten teledysk trafiliśmy na prawie trzydziestominutowy zapis wideo. Mieliśmy na to pomysł, a cała reszta była dziełem kreatywnym montażysty, którego znaleźliśmy. Byliśmy bardzo zadowoleni z fabuły, którą stworzył z zupełnie przypadkowych nagrań – stwierdziliśmy od razu, że to jest to i tak będzie wyglądał nasz teledysk do „Coney Island”, obraz idealnie łączy się z dźwiękami, więc musieliśmy się na to zdecydować.

Nawiązując do obrazu – czy jesteście wielkimi fanami kina? Szczególnie, że Wrocław jest festiwalową ostoją różnego rodzaju filmów, bardziej ambitnych i alternatywnych. Macie swoje ulubione festiwale filmowe? Interesujecie się tym, czy teledysk był formą wybryku?

Gosia: Kiedyś z pewnością mieliśmy więcej czasu, żeby oglądać filmy. Nigdy nie jeździliśmy wprawdzie na festiwale filmowe, ale mieliśmy świadomość tego, że we Wrocławiu dużo się dzieje w tej kwestii. Właściwie wszystko, co dzieje się w kinie Nowe Horyzonty jest niesamowite, na przykład American Film Festival. Zawsze staramy się z Marcinem wpaść chociażby na moment. Teraz mamy zdecydowanie mniej czasu na filmy, ale na pewno mają one ogromny wpływ na naszą muzykę, na to, co opowiada – zwłaszcza przy najnowszych utworach. Czasami też mówimy do siebie różnymi scenami czy reżyserami, bo potrafią oni uchwycić taki klimat w filmach, jaki muzyk w swoich utworach. Niekiedy wystarczy powiedzieć nazwisko i wszystko staje się jasne. Oczywiście mamy ulubionych twórców i ulubione tytuły, lubimy do nich sięgać raz na jakiś czas.

Marcin: Myślę, że „Coney Island” nigdy nie powstałoby bez Woody’ego Allena, bez serialu „Mad Men”. Oczywiście, chcielibyśmy mieć tyle samo czasu na każdy aspekt sztuki: na filmy, literaturę… Ale doba ma tylko 24 godziny. Zdecydowanie najwięcej czasu spędzamy w świecie idealnym – świecie sztuki – niż w rzeczywistym.

Widziałem ostatnio informacje o Waszej zmianie wytwórni – na samym początku był Brennnessel, teraz ART2. Co daje Wam ART2, czego nie dawał Brennnessel i w jaki sposób zakończyła się Wasza historia w tej wytwórni?

oxford_drama_4Marcin: Nie jest to nic specjalnego. Współpraca zakończyła się w przyjaznej atmosferze – czyli tak, jak powinna. Przede wszystkim w ciągu dwóch lat współpracy z Brennnessel bardzo wiele się od nich nauczyliśmy, poznaliśmy się jako ludzie, zagraliśmy wspólnie trasę i kilka pobocznych koncertów. Nagrywaliśmy drugą EPkę w studiu chłopaków z KAMP! w Łodzi, a decyzja o znalezieniu nowego managementu i nowej wytwórni była po prostu krokiem naprzód. Byliśmy do tego zmotywowani. Siłą rzeczy Brennnessel zajmuje się głównie muzyką elektroniczną, a my zmierzamy bardziej w stronę brzmienia organicznego – taka była po prostu kolej rzeczy. Chłopaki z KAMP! przygotowują nowy materiał – równolegle do tego, co robimy my. Każdy idzie swoimi ścieżkami.

Mimo tego, że mówicie o analogowym, organicznym graniu, tworzycie również remiksy. Ostatnio wzięliście na warsztat utwór zespołu JAAA!, a oni z kolei Wasz. Zastanawiałem się, jaki mieliście na to pomysł, bo chociaż JAAA! tworzy elektroniczne dźwięki, to jednak są one brudne, mają dużo hałasu.

Marcin: Przede wszystkim to nie był nasz pierwszy remiks. Jeśli chodzi o pracę przy tej produkcji, to nie różniła się ona od pracy nad regularnymi utworami. Gosia w nim śpiewała, miała również wkład kompozycyjny w ten kawałek – nie różniło się to niczym od normalnego tworzenia. Rozkład sił w zespole jest taki, że Gosia zajmuje się wokalami, melodiami do wokali i pisaniem tekstów, ale działa również ze mną w kwestiach kompozycyjno-producenckich. Ja natomiast jestem bardziej mózgiem naszej produkcji i tak wyglądała również praca nad kawałkiem JAAA!. Kiedy tworzymy remiksy, nigdy nie zależy nam na tym, żeby do ścieżki oryginału dodać stopę na 4/4 i zrobić z tego parkietowy numer. Zawsze traktujemy to jako własną interpretację z elementami dzieła oryginalnego. Najlepszym przykładem naszych inspiracji jest to, co Wild Beasts zrobili z utworem „Night Light” Jessie Ware.

Gosia: Oni też dodali tam swoje partie wokalne – ich dwa głosy przepięknie współgrają z głosem Jessie Ware. Ja akurat bardzo lubię remiks JAAA! dlatego, że w naszych głowach powstał taki pomysł na dodanie mojego wokalu w utworze, dokładnie części, którą śpiewa Remik. Chcieliśmy zrobić z tego formę rozmowy z nim. Kiedy początkowo zaczęłam coś śpiewać, Marcin przypomniał sobie o dawnym pomyśle zmiksowania dwóch wokali ze sobą. Co dwie głowy to nie jedna! Jestem małym pomocnikiem Marcina, lubię czasami namieszać albo przez to go naprowadzić.

Jakie są Wasze dalsze plany? Czy Kuba Saniewski, który gra z Wami dzisiaj gościnnie, zostanie włączony w koncertową odsłonę Oxford Drama?

Marcin: Przede wszystkim, wszystko wskazuje na to, że ART2 będzie zapewniało nam duże możliwości koncertowe i granie na większych scenach. Jeśli chodzi o skład zespołu – od dłuższego czasu naszym marzeniem było poszerzanie go. Nie wszędzie logistycznie jest to możliwe, natomiast na większych koncerty i my, i Kuba, chcielibyśmy grać razem. Myślę, że to nie jest nasze ostatnie słowo jeśli chodzi o skład koncertowy! Natomiast skład studyjny, czyli proces komponowania, produkcji i realizacji – zawsze będzie taki sam. Taka jest koncepcja zespołu Oxford Drama. Zależy nam także na tym, żeby grać muzykę z przyjaciółmi, bo to świetna energia – i będziemy tak robić! Na pewno Kuba pojedzie z nami na nasz ostatni koncert w tym roku, w grudniu w Warszawie. Mamy nadzieję, że później również będą takie możliwości.

Jak będą wyglądać Wasze najbliższe miesiące?

Gosia: Mamy nadzieję na jak najwięcej koncertów, pracujemy nad tym wspólnie z ART2. Także komponowanie utworów, żeby podejść do drugiego albumu w zupełnie nowy sposób, mieć czas na to, żeby pomysły spokojnie dojrzewały. Chcemy pokazać na nim, że trochę się zmieniło, że cały czas się kształcimy i wciąż mamy dużo do powiedzenia.

Marcin: Chcielibyśmy też, żeby ten album brzmiał jak naprawdę dobrze zrealizowany, więc poświęcimy mu bardzo dużo czasu. Myślę, że będziemy też bawić się z naturalnymi przestrzeniami. Jeśli przyjdzie do ostatecznej realizacji nagrań, to wyjdziemy z naszej strefy komfortu i wybierzemy się w różne ciekawe, egzotyczne miejsca, żeby nagrywać te partie.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 13.11.2016r.
Redakcja wywiadu: Patrycja Strzyżewska

Artykuł Wywiad z Oxford Drama: „W recenzjach brakowało nam konstruktywnej krytyki” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-oxford-drama-w-recenzjach-brakowalo-nam-konstruktywnej-krytyki/feed/ 0
Wywiad z Lasse Matthiessen’em: „Poznając jazzowych geniuszy przekonałem się, że to zwykli ludzie” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-lasse-matthiessenem-poznajac-jazzowych-geniuszy-przekonalem-sie-ze-to-zwykli-ludzie/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-lasse-matthiessenem-poznajac-jazzowych-geniuszy-przekonalem-sie-ze-to-zwykli-ludzie/#respond Sun, 13 Nov 2016 18:33:17 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2022 Lasse Matthiessen pojawił się we Wrocławiu w Ramach tegorocznego Asymmetry Festival. To trochę dziwne połączenie, bo muzyk uskuteczniający poezję w akompaniamencie instrumentów akustycznych ma się nijak do mrocznego i awangardowego wydarzenia. Ale w jego dźwiękach można wyczuć mrok, napięcie i świat ezoteryczny. Ale to przede wszystkim uczucia człowieka żyjącymi poza granicami swojego rodzinnego kraju, gdzie […]

Artykuł Wywiad z Lasse Matthiessen’em: „Poznając jazzowych geniuszy przekonałem się, że to zwykli ludzie” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
lasse_matthiessen_02Lasse Matthiessen pojawił się we Wrocławiu w Ramach tegorocznego Asymmetry Festival. To trochę dziwne połączenie, bo muzyk uskuteczniający poezję w akompaniamencie instrumentów akustycznych ma się nijak do mrocznego i awangardowego wydarzenia. Ale w jego dźwiękach można wyczuć mrok, napięcie i świat ezoteryczny. Ale to przede wszystkim uczucia człowieka żyjącymi poza granicami swojego rodzinnego kraju, gdzie żyje i tworzy. Od tego wątku rozpoczęła się nasza rozmowa.

Łukasz Sidorkiewicz: Na początku chciałem zapytać Cię gdzie jest twój dom? Jesteś rozdarty pomiędzy dwoma miastami: Kopenhagą oraz Berlinem. Które z nich jednak nazywasz swoim domem?

Lasse Matthiessen: Wydaje mi się, że chyba mam dwa domy!

A może nawet trzy!

Z pewnością całą trasę koncertową mogę nazywać swoim trzecim domem! Przede wszystkim urodziłem się i dorastałem w Danii. Ale z drugiej strony kocham przebywać w Berlinie. To moja przestrzeń, w której lubię spędzać czas i tworzyć. Bardzo mnie inspiruje. Więc wydaje mi się, że mam wiele domów.

Czy jest tak, że któraś z tych lokalizacji daje Ci lepsze możliwości w osiąganiu założonych celów muzycznych i artystycznych?

Właściwie moja kariera rozwinęła się w Berlinie, więc możliwości okazały się być spore. Dania jest raczej małym krajem. Zaledwie 6 milionów ludzi. Stąd nie jest możliwe granie zbyt wielu koncertów tam. W przeciwieństwie do Niemiec. Wydaje mi się, że w Niemczech jestem bardziej znany.

Jak rozpocząłeś współpracę ze swoim obecnym, a w zasadzie pierwszym wydawcą? Bo wydawca jest również niemiecki.

Właściwie rozpocząłem od koncertowania w Niemczech. Pojawiłem się również w niemieckiej telewizji, stąd zrodziła się spora popularność w tym kraju. Znalazł się zarazem wydawca, który zechciał wydać mój materiał.

Dodatkowo pochodzisz z muzykalnej rodziny. Twój ojciec był muzykiem.

To prawda.

Co robi obecnie, co dzieje się w jego karierze.

Gra bardzo dużo muzyki jazzowej, jest w tym naprawdę dobry. Wypuszcza mnóstwo dobrych jazzowych nagrań. Razem z jego muzyką dorastałem. Poznałem dzięki niemu wielu wspaniałych muzyków.

Jest obecnie rozpoznawalny w Twoim kraju?

Przebywa obecnie w Danii, ale nie jest zbyt znanym muzykiem. Chociaż współpracował z najlepszymi, jak John Scofield czy Miles Davis. Właściwie spotkałem ich gdy jeszcze byłem małym dzieciakiem. To niesamowite. Poznałeś geniuszy i przekonałeś się, że to są po prostu zwykli ludzie.

Czy powiedziałbyś, że Twoja muzyka jest w pewien sposób mroczna? Organizatorzy tego festiwalu próbowali wpleść w twoją muzykę ideę tego festiwalu, czyli tajemniczość i mrok. A ty sam zgadzasz się z takim określeniem twojej twórczości?

Wydaje mi się, że jest w niej zarówno trochę mroku jak i melancholii. Słuchając niektórych z zespołów prezentujących się tutaj stwierdzam, że kilka z moich utworów jest zdecydowanie mrocznych. Ale przebija się przez nie dla przeciwwagi spokój i miłość.

Jeżeli chodzi o ostatnie wydawnictwo we wspomnianym klimacie wyróżniłbym utwór „Seven Ravens” – siedem kruków.

Coś w tym musi być. Jeżeli przez mrok masz na myśli igranie ze śmiercią, to zgodzę się. Ale nie traktuje ona włącznie o śmierci. Ma w sobie moc. Możesz tę energię usłyszeć poprzez krzyczane partie wokalu, które wykorzystuję momentami w mojej twórczości. Taką energię dostrzegam w wielu innych zespołach podczas tegorocznego Asymmetry Festival. Chociaż u mnie więcej znajdziesz ciszy niż dynamiki.

Dla mnie „Seven Ravens” przywodzi na myśl dwa skojarzenia, które nie wiem czy są poprawne. Pierwsza z nich to „Ptaki” Hitchcocka, druga to „Kruk” Edgara Allana Poe. Pewnie żadne z nich nie jest trafione. Jakie zatem korzenia ma ten utwór?

W pewnym sensie powinno to być tajemnicą. Jeżeli odnajdujesz w tym utworze powyższe skojarzenia – bardzo mnie to cieszy. Oczywiście czytam poezję i zapożyczam ją często do swoich utworów. Nie powiem o czym mój utwór jest naprawdę, gdyż wolałbym, aby ludzie lubili go za to, co sami w nim odkryją, a nie za moje tłumaczenia. Ale oczywiście naturalnym jest skojarzenie kruków z ciemnością nadciągającą z góry. Tekst mówi: „Jeśli jesteś w stanie policzyć ich wszystkie pióra, stwórz swe własne skrzydła i wbij się dzięki nim”. Podkreśla ciemność, która drzemie w tobie samym.

lasse_matthiessen_03Moim ulubionym utworem z ostatniego krążka jest „I Saw Her Face”. Tworząc ten utwór miałeś na myśli kogoś konkretnego?

Miałem.

Ale szczegółów zdradzać nie chcesz. <śmiech>

To bardzo osobisty utwór. Jeśli wysłuchasz tej piosenki uważnie, powinieneś domyślić się wszystkiego.

Ostatnio chwaliłeś się na swoim profilu w portalu społecznościowym, że nagrałeś wokale na swój nowy album. Jak zatem idą prace nad nowym wydawnictwem, czego się po nim spodziewać?

Jeżeli chodzi o nowy krążek, to na pewno nie będzie spokojniej. Będzie głośno z mnóstwem klawiszy. Ale podobnie jak na moim ostatnim wydawnictwie będą dominowały podobne emocje. Podniosłe i nieco patetyczne, ale z pewnością zaśpiewane głośno. Nie mogę się już doczekać tego albumu.

Widziałem również, że ogłosiłeś konkurs na znalezienie odpowiedniego imienia dla twojego starego Gibsona – udało Ci się to w końcu?

Było mnóstwo sugestii, ale chyba żadne z nich nie jest jeszcze odpowiednie. Jeżeli więc któryś ze słuchaczy ma propozycję na imię dla mojej gitary elektrycznej – dajcie mi po prostu znać!

Ostatni singiel „WinterGut” odstaje od reszty twoich poprzednich nagrań. Pierwszy album był bardzo spokojny i minimalistyczny. Na ostatnim krążku znacznie rozwinąłeś swoje brzmienie w stronę bardziej złożoną. Więcej partii gitar i perkusji. Czujesz również dalszą potrzebę rozszerzenia instrumentarium i pracy nad większą złożonością utworów w kolejnych dziełach?

Zdecydowanie. Przynajmniej dla mnie. Z drugiej strony pierwszy album musiał zostać uproszczony. Przez prostotę mam na myśli ograniczenie ilości ludzi zaangażowanych. Mimo, że większość utworów gramy całym zespołem. Wspomniany przez Ciebie „WinterGut” może zostać oczywiście zagrany minimalistycznie na gitarze akustycznej. Ale lubię rozwijać utwory i je rozbudowywać. Minimalizm stosowałem już wcześniej, teraz chcę osiągnąć coś nowego. Nie chcę spokoju – chcę bębnów, chcę klawiszy, chcę krzyczeć!

A powracasz do swoich starych utworów, aby je zmienić, zmodyfikować? Dodajesz nowe instrumenty, dźwięki? Zastanawiałem się jak wykonujesz je z całym zespołem.

Wciąż gram stare utwory, które zmieniam nieustannie. W następnym tygodniu supportuję Suzanne Vega, znaną między innymi z utworu „Luka”. Tam zagram w duecie. Będziemy zatem musieli przearanżować niektóre utwory, również z nowego albumu. W taki sposób się zmieniają. Ale nie nagrywam nowych wersji starych utworów.

A co dalej? Jak będą wyglądały Twoje najbliższe miesiące?

Przede wszystkim kończę nagrywać płytę. Na początku nowego roku powracam z nowym krążkiem na trasę koncertową. Zagram w Niemczech, Polsce, Danii, Czechach, Norwegii i Hiszpanii.

Świetnie, spotkamy się zatem ponownie na koncercie! Są już konkretne daty odnośnie nowego wydawnictwa?

Na pewno późny luty, ale jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie aby móc powiedzieć coś więcej.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 30.10.2016r.

Artykuł Wywiad z Lasse Matthiessen’em: „Poznając jazzowych geniuszy przekonałem się, że to zwykli ludzie” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-lasse-matthiessenem-poznajac-jazzowych-geniuszy-przekonalem-sie-ze-to-zwykli-ludzie/feed/ 0
Wywiad z Maybeshewill: „Bycie w zespole to jak życie w nierealnej bańce” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-maybeshewill-bycie-w-zespole-to-jak-zycie-w-nierealnej-bance/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-maybeshewill-bycie-w-zespole-to-jak-zycie-w-nierealnej-bance/#respond Sun, 16 Oct 2016 21:34:57 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2009 Zakończenie działalności zespołu zawsze jest niezręcznym momentem. Szczególnie, gdy jest się jedną z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych ikon post rocka. W tym roku swoją pożegnalną trasę zagrał skład Maybeshewill. I jest to zapewne jeden z ostatnich wywiadów, które kiedykolwiek udzielili. Piotr Machała: Cieszę się, że przyjechaliście znowu do Wrocławia. Ale trochę mi smutno, bo mówicie […]

Artykuł Wywiad z Maybeshewill: „Bycie w zespole to jak życie w nierealnej bańce” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Zakończenie działalności zespołu zawsze jest niezręcznym momentem. Szczególnie, gdy jest się jedną z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych ikon post rocka. W tym roku swoją pożegnalną trasę zagrał skład Maybeshewill. I jest to zapewne jeden z ostatnich wywiadów, które kiedykolwiek udzielili.

Piotr Machała: Cieszę się, że przyjechaliście znowu do Wrocławia. Ale trochę mi smutno, bo mówicie że to będzie po raz ostatni.

John: Nam też jest smutno, ale taką decyzję podjęliśmy. Niestety taka była konieczność. Musimy w życiu zająć się innymi sprawami. Położyć nacisk na inne muzyczne i niemuzyczne projekty. Więc to jest smutne, ale również ekscytujące, jak pomyślę o tych wszystkich sprawach, które się szykują.

Łukasz Sidorkiewicz: Jak to jest grać ostatnią trasę? Wiedząc, że to są ostatnie koncerty – dajecie z siebie więcej niż 100% żeby fani dobrze zapamiętali Maybeshewill?

Robin: Nie wydaje mi się żebyśmy dawali z siebie więcej niż podczas poprzednich tras.

John: Nie możesz dać więcej niż 100%, to matematycznie niemożliwe.

Robin: Ta trasa oczywiście jest inna. Wiemy, że wszystko zmierza ku końcowi. Przez to jest bardziej emocjonalna. Podczas każdego koncertu albo później podczas rozmów z fanami robi się przygnębiająco, bo wiesz, że to ostatni raz kiedy przyjeżdżasz do tego miejsca. Przynajmniej jako Maybeshewill. Więc częściowo jest to smutne, ale z drugiej strony koncerty są niesamowite. Wszyscy uczestniczą w nich z pasją. To jest bardzo pozytywne. To dziwna mikstura szczęścia i smutku.

John: Dobrze jest czerpać z tego przyjemność, to pozytywna strona końca zespołu. Nigdy nie zrobiliśmy kroku wstecz. Gramy teraz największe koncerty w historii. Dużo ludzi przychodzi na nasze występy. Wiedząc, że to koniec próbują wyciągnąć z niego jak najwięcej. Coś co zauważyłem to to, że podczas tej trasy mało osób nagrywa koncert na komórkę. Normalnie podczas niektórych utworów jest mnóstwo telefonów w górze. Ale myślę, że tym razem ludzie chcą jak najwięcej z tego czerpać. To miłe, pozwala się poczuć specjalnie, kiedy wszyscy na sali próbują cieszyć się tą chwilą. To coś specjalnego.

Piotr: Finałowy koncert w londyńskim Koko będzie czymś dużym, wyjątkowym?

Robin: To będzie największy nasz koncert w historii. Kiedy graliśmy w Londynie podczas naszej poprzedniej trasy miejsce było o połowę mniejsze. Zrobiliśmy wielki krok. To klub na 1400 osób, to będzie ogromny koncert. Jesteśmy bardzo podekscytowani, ale również bardzo nerwowi z tego powodu.

Piotr: Zamierzacie go sfilmować?

Robin: Taki jest plan.

John: Biorąc pod uwagę techniczne możliwości i okoliczności chyba powinniśmy to zrobić, bo to będzie specjalna noc. Będziemy mogli uwiecznić wszystkie nasze łzy. Zobaczycie jakie z nas beksy. Bez gadania, musimy to zrobić.

Robin: Ja będę musiał pomyśleć o jakimś backupie jakbym za bardzo zaczął z ludźmi szaleć. I mikrofonach na scenie żebym mógł się komunikować z publiką.

John: Wcześniej o tym nie myśleliśmy. Początek tej trasy był bardzo emocjonujący, pierwsze koncerty. Myślę, że teraz jesteśmy już jakby w rutynowej trasie. Koncerty są ciągle emocjonujące i każdy jest dla nas specjalny, ale znowu jesteśmy normalnym zespołem. Ale zdajemy sobie sprawę, że to ostatnia trasa i nie wrócimy już więcej w tym składzie.

Robin: Szczególnie, że Londyn to dla nas jakby domowe terytorium. To nie jest do końca nasze miasto, ale ja i John pochodzimy z Londynu. Zagraliśmy tam wiele wspaniałych koncertów. To będzie naprawdę smutna rzecz, powiedzieć tam „do widzenia”.

Łukasz: Przed tą trasą napisaliście, że czas wrócić do rzeczywistości? Co to dla was znaczy? Jak wygląda wasze normalne życie?

John: W tym momencie żyjemy w zespole, w bańce. Ona istnieje w trasach i podczas koncertów. To wszystkie jest nierealne. Przez to jesteś w wielu dziwnych miejscach emocjonalnie i mentalnie. Codziennie. Codziennie grasz koncert dla ludzi, którzy zapłacili pieniądze żeby móc cię zobaczyć. To jest bardzo dziwna sprawa, kiedy doświadczasz tego codziennie. To niesamowite, ale nie jest prawdziwe. To dziwne.

maybeshewill_03Robin: Żyjąc w ten sposób musisz się liczyć z wieloma kompromisami w innych rejonach twojego życia. Musisz zachowywać się tak, żeby wszyscy wokół ciebie byli zadowoleni, musisz zachować pewien standard. Bardzo ciężko jest nie brzmieć niewdzięcznie za możliwość jaką mamy. Możliwość grania w zespole. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni za ostatnich 10 lat. Te koncerty były niesamowite. Ale robisz to kosztem innych części twojego życia. Tych, w których jest więcej stabilności i w których jest bezpieczniej. Bycie w zespole opiera się na kompromisach i żonglowaniu takimi sprawami jak pieniądze i rozstania z rodziną. Dlatego możliwość zostawienia tego i prowadzenia normalnego życia jest w tym momencie dla nas ekscytująca. Gramy od kiedy skończyliśmy uniwersytet. Przez całe moje dorosłe życie jestem w zespole. Nie znam innego życia. My będziemy musieli nauczyć się rzeczy, które dla innych są oczywiste. To naprawdę ekscytujące.

Łukasz: Powróćmy do korzeni. Jak byłem dzieciakiem to słuchałem cięższej muzyki. Potem stopniowo przerzucałem się na słabsze. Wydaje mi się, że z wami było podobnie. Album „Not For Want of Trying” zawierał naprawdę mocne dźwięki. Po wielu latach na kolejnych albumach wasze brzmienie się zmieniało. Ostatni wasz album jest melancholijny, melodyjny. Dostrzegacie tę transformację? Kiedy postanowiliście, że złagodzicie brzmienie?

Robin: To było coś zauważalnego. Dla każdego członka zespołu inaczej, więc nie mogę wypowiadać się za wszystkich. Kiedy ja i John założyliśmy ten zespół to słuchaliśmy zdecydowanie ostrzejszej muzyki niż teraz. Pierwsze dwa albumy są faktycznie dość mocne, oparte na gitarach. Ale dotarliśmy do momentu, w którym byliśmy zmęczeni wykorzystaniem wszystkich możliwości grania takiej muzyki. Naturalnie chcesz eksperymentować z innymi brzmieniami i innymi instrumentami. Innymi sposobami tworzenia i nagrywania. Każdy kolejny album był naturalną progresją w stosunku do poprzedniego. Tak się po prostu stało, że zaczęliśmy mocno i agresywnie, a później rozwinęliśmy się w coś słabszego, melodyjniejszego, kinowego. Te elementy były z nami od samego początku. Na pierwszych albumach są takie utwory jak „He Films The Clouds”, który jest jednym z naszych najspokojniejszych utworów. Więc te elementy zawsze były częścią naszej muzyki. Myślę, że po prostu w pewnym momencie zaczęliśmy się na nich bardziej skupiać. Ale tak, wydaje mi się, że ten rozwój był świadomą sprawą.

John: Wydaje mi się, że grupa pięciu prawie trzydziestolatków nie nagrałaby takiego albumu jak „Not For Want of Trying”. Tak samo grupa dwudziestolatków nie napisałaby „Far Youth”. Te albumy reprezentują inny rozdział naszego życia.

Robin: Możesz zobaczyć jak się starzejemy. Kiedy słuchasz tych albumów dostrzegasz, że ci faceci się starzeją. To wszystko trwało przecież 10 lat. Więc zespół się zmienia, wpływy się zmieniają, pragnienia. Chcesz zmiany w muzyce.

John: Z perspektywy czasu „Not For Want of Trying” pełen jest pewnej naiwności. To słychać w piosenkach, ale to zaleta tego albumu. Zaletą „Far Youth” jest dojrzałość.

Robin: Oba te albumy mają co innego do zaoferowania. Ciężko byłoby powiedzieć, że jeden jest lepszy od drugiego.

John: To zależy od indywidualnych opinii.

Łukasz: Chciałbym zapytać o inne wydanie albumu „Not For Want of Trying” z 2010. Nazywało się „Japanese Spy Transcript” i zawierało dodatkowe utwory. Co to było?

Robin: To była EPka, którą nagraliśmy przed „Not For Want of Trying”. Była tylko wydana w Japonii. W ten sposób mogliśmy dać ludziom szansę usłyszenia jej, bo wcześniej była ciężko dostępna.

John: Była tylko wydana w Japonii. Kiedy ponownie wydaliśmy „Not For Want of Trying”, bo poprzednie wydanie się wyprzedało postanowiliśmy dodać te 4 utwory. To idea, którą zapożyczyliśmy od zespołów takich jak Fugazi, które zbierały swoje EPki i dodawały jako bonusy do swoich albumów.

Łukasz: Czuliście może, że te dodatkowe utwory nie pasują do reszty albumu?

John: Zawsze możesz posłuchać tylko albumu albo tylko EPki. Albo możesz posłuchać całości.

Robin: Tak łatwiej było to spakować, a decyzję o sposobie słuchania pozostawiliśmy ludziom.

John: Niektóre utwory jak „The Paris Hilton Sex Tape” się powtarzają.

Robin: Dokładnie, ten jeden utwór jest taki sam, ale oprócz tego jest demo „He Films The Clouds”. Jest więc wiele powiązań pomiędzy tą EPką i albumem. Ale EPka nie była wcześniej dostępna, dlatego postanowiliśmy je zebrać razem. To chyba był dobry pomysł, bo nakład się wyprzedał.

Piotr: Macie jakieś nagrania po szufladach, które nadają się do wydania? Może jakieś odrzuty?

Robin: Są pewne szkice, które nigdy nie stały się skończonymi utworami. Wiele z tych pomysłów zostało wykorzystanych w późniejszych kawałkach. Jest więc wiele demówek ale nic, co nadawałoby się do wydania, bo to były naprawdę podstawowe idee.

John: Proces kontroli jakości w Maybeshewill jest dość restrykcyjny. Więc idee albo rozwijają się w pełnoprawne piosenki albo są zapominane. Więc praktycznie wszystko co kiedykolwiek napisaliśmy zostało wydane. Wszystko co nie wydawało nam się wystarczająco dobre nie stawało się piosenką.

Łukasz: Jednym z singli z ostatniego albumu był kawałek „In Amber”, któremu towarzyszył teledysk. Chciałbym o niego spytać. Podoba mi się, ale nie do końca go rozumiem. Jest pełen osób, które szepczą, ale nie słychać co.

John: Właśnie o to chodzi, żebyś sam się tego domyślił. Idea była taka, że ten obraz był dwuznaczny, żebyś mógł mieć swoją własną interpretację. Oczywiście ma on sens. Ale to jest nasz osobisty sens.

maybeshewill_02Robin: O to właśnie chodzi w Maybeshewill. Chcemy tworzyć rzeczy których do końca nie wyjaśniamy. Tworząc muzykę instrumentalną nie jesteś ograniczany językiem, więc jest ona bardzo otwarta na interpretacje. Ludzie na całym świecie mogą jej słuchać i odbierać ją osobiście. O to nam cały czas chodziło grając tyle koncertów w tylu krajach. Instrumentalna muzyka tłumaczy się bardzo dobrze osobom, które nie mówią w tym samym języku co my. Myślę, że to był motyw przewodni tego co robiliśmy. Muzyka, sample, tytuły albumów. To wszystko czeka na interpretacje. Nie chcemy więc zbyt dużo zdradzać. Oczywiście mają specjalne znaczenie dla nas, ale to jest bardzo osobiste. Nie chcemy więc, żeby miało to wpływ na innych ludzi. Jeśli będą w stanie mieć do tego osobiste podejście to będzie coś pięknego.

John: Wiele z rzeczy, które pojawiają się w teledysku ma odniesienie do historii Maybeshewill. To co te osoby mówią wydarzyło się wcześniej w Maybeshewill. Jeśli uda ci się to wyłapać, to będziesz to wiedział. Ale my tego nie zdradzimy. Kilku rzeczom chciałem nadać dwuznaczność. Nie każdy może więc zrozumieć o co chodzi, nawet po kilku razach.

Robin: W rzeczach, w których robiliśmy oczywiście są wskazówki. Możesz wymyślić to gdzie wtedy byliśmy, o czym wtedy myśleliśmy i jaki był nasz pogląd na świat. Możesz więc poskładać te kawałki do kupy.

Łukasz: Interpretacja waszej muzyki jest otwarta, bo nie ma w niej słów, chociaż na poprzednich albumów korzystaliście z monologów. Po pewnym czasie zrezygnowaliście z tego.

Robin: Większość z nich to sample z filmów, które oglądaliśmy. Myśleliśmy, że brzmiałyby dobrze w towarzystwie naszej muzyki. Albo podobało nam się przesłanie, uważaliśmy, że jest na tyle istotne, że powinniśmy je gdzieś wkomponować. Jeden monolog John napisał specjalnie do utworu “Sing the World Hope In Four-Part Harmony”. Został przeczytany przez naszego przyjaciela. Został napisany jako coś, co miało dawać nadzieję. Czas kiedy ten utwór był pisany globalnie był dość ciężki. Byliśmy w środku kryzysu finansowego i na świecie nie działo się zbyt dobrze. Spróbowaliśmy więc zebrać w tym utworze przyjaciół. Myślę, że z tego to się wzięło. Większość sampli pochodzi jednak z filmów. Mają one ukazać to co czujemy i myślimy o świecie i polityce. Myślę, że podczas nagrywania ostatnich albumów nie czuliśmy takiej potrzeby. Chcieliśmy, żeby muzyka była bardziej ambitna. Użyliśmy więcej tekstur i instrumentów. Mieliśmy smyczki i instrumenty blaszane. Nie czuliśmy więc, że mamy jeszcze miejsce na sample. Nie czuliśmy się z nimi dobrze. Nie było więc sensu robić tego na siłę. Nie czuliśmy, że to jest nasza rzecz i koniecznie musimy to zrobić. Zaprzestanie z korzystania z nich było naturalną progresją. Chodziło o to, że utwory stały się bardziej napchane i uświadomiliśmy sobie, że nie ma już miejsca na sample. Ale ciągle mamy jakieś przesłanie, pojawia się ono w tytułach piosenek i w reszcie naszej twórczości, ale na sample zabrakło już miejsca.

Łukasz: Ostatnio na Reddicie byliście częścią program Ask Me Anything. Myślałem, że ludzie właśnie będą chcieli zadawać wam pytania, ale oni woleli podzielić się z wami swoimi historiami związanymi z waszą muzyką.

Robin: To było piękne.

John: Dostaliśmy dużo wiadomości na Facebooku i maili, w których ludzie opowiadali nam historie swoich związków, rozstań, bliskich, którzy odeszli. Wszystkiemu temu towarzyszyła nasza muzyka. Szczęśliwe i smutne wspomnienia związane z naszą muzyką. To bardzo miłe, że ludzie chcą się tym dzielić.

Robin: To jest jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy kiedy możesz się przekonać o tym, że coś co stworzyłeś miało znaczenie w czyimś życiu w takim stopniu. Czują, że muszą to z siebie wyrzucić i podzielić się z tobą, osobą zupełnie obcą. Mówią, że to co stworzyłeś miało pozytywny wpływ na nich jako na osobę. To jest jedna z najlepszych rzeczy którą możesz usłyszeć.

Łukasz: Po tych wszystkich historiach, które usłyszeliście nie mieliście poczucia, że kiedyś możecie żałować decyzji o końcu Maybeshewill?

John: Być może, ale nasza muzyka przetrwa. Wielu z tych ludzi nigdy nie widziało nas na żywo. Stworzyliśmy coś co miejmy nadzieję będzie trwałe, nieskończone. Ludzie będą posiadali nasze albumy, będą się nimi dzielili.

Robin: Fakt, że nie będziemy mogli grać tras nie pomniejsza tego co zrobiliśmy jako zespół. Ludzie zawsze będą mieli wspomnienia naszych koncertów jeśli udało się im nas zobaczyć albo piosenki na płytach jeśli im się to nie udało. Chciałbym myśleć, że jedynymi osobami, które odczują negatywny wpływ naszej decyzji to my. Mamy więc na sobie pewne brzemię. Pewnie teraz brzmię zarozumiale.

John: Miło nam, że ludziom jest z tego powodu smutno. Ale to osobista decyzja, którą musieliśmy podjąć. Bardzo długo się nad tym zastanawialiśmy i dokładnie to rozważyliśmy, bo niełatwo jest ją podjąć kiedy tysiące osób docenia twoją muzykę i czeka na więcej. Ale gdyby nasz następny album był beznadziejny to wszyscy by nas znienawidzili. Być może więc to nie była taka zła decyzja. Ale miło nam, że ludzie tak myślą.

Rozmawiał Piotr Machała i Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 29.03.2016r.

Artykuł Wywiad z Maybeshewill: „Bycie w zespole to jak życie w nierealnej bańce” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-maybeshewill-bycie-w-zespole-to-jak-zycie-w-nierealnej-bance/feed/ 0
Wywiad z Charlie’m Winston’em: „Strach to nie polska przypadłość lecz globalna” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-charliem-winstonem-strach-to-nie-polska-przypadlosc-lecz-globalna/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-charliem-winstonem-strach-to-nie-polska-przypadlosc-lecz-globalna/#respond Sat, 15 Oct 2016 22:59:51 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=2003 Są jeszcze na świecie artyści, którzy wykorzystują swój wizerunek i popularność dla dobra innych. Taką osobą jest właśnie Charlie Winston, który udziela się w wielu akcjach charytatywnych i ma na to masę pomysłów. I dobrze, bo ludzie czasami potrzebują bodźca, który pozwoli im szerzej przyjrzeć się sprawom, do których do tej pory mogli nie przykładać […]

Artykuł Wywiad z Charlie’m Winston’em: „Strach to nie polska przypadłość lecz globalna” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Są jeszcze na świecie artyści, którzy wykorzystują swój wizerunek i popularność dla dobra innych. Taką osobą jest właśnie Charlie Winston, który udziela się w wielu akcjach charytatywnych i ma na to masę pomysłów. I dobrze, bo ludzie czasami potrzebują bodźca, który pozwoli im szerzej przyjrzeć się sprawom, do których do tej pory mogli nie przykładać większej wagi. Z Charlie’m spotkaliśmy się na początku roku, kiedy to pojawił się we wrocławskim Starym Klasztorze promując swoje ostatnie wydawnictwo.

Łukasz Sidorkiewicz: Jak dotychczas podobała Ci się polska część Twojej trasy koncertowej?

Charlie Winston: Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Polski bawię się świetnie. Z resztą nie tylko ja, ale i również cały mój zespół. Moja polska publiczność wydaje się być zawsze gotowa do zabawy. Zawsze, gdy pojawiamy się na scenie są bardzo podekscytowani widząc nas. Bardzo szybko dają nam odczuć, że jesteśmy tu mile widziani.

A pierwsza część Twojego występu, czyli support Twojego perkusisty – robicie to często?

Właściwie to nigdy. Po prostu wpadliśmy na taki pomysł. Zazwyczaj gramy razem, ale w trzy osoby. Tym razem okazało się, że nie mieliśmy okazji zrobić próby takiej konfiguracji. Pomyślałem więc, że będzie potrzebował mojej pomocy.

Przejdźmy jednak do muzyki. Kiedy poczułeś, że Twoja muzyka może nieść ze sobą misję? Nawiązuję do Twojego częstego angażowania się w ważne sprawy społeczne.

Myślę, że moja muzyka zawsze coś komunikowała. Sam nie wiem, ale wydaje mi się, że zawsze miała w sobie jakąś misję. Myślę, że tą misją jest po prostu ekspresja naszej egzystencji, doświadczeń życiowych. I kiedy mówię, że moim życiowym doświadczeniem jest nie tylko moje własne życie, ale również innych ludzi i zwierząt, roślin. Dla mnie życie jest tym, co czyni wszystko tak wspaniałym. Życie nakręca wszystko. Podejrzewam, że obecnie wybrałem coś więcej, niż tylko samo śpiewanie o tym. Dawniej śpiewając czułem się mocno sfrustrowany, ponieważ nie miało to dużego efektu. Oczywiście miało efekt na samopoczucie słuchaczy. Ale zdałem sobie sprawę, że teraz mam popularność, którą mogę wykorzystać do pomocy innym ludziom. Mam światło, które jest skierowane w moją stronę, ale mogę się nim podzielić z innymi potrzebującymi.

Jak w takim razie znalazłeś się w obozie dla uchodźców w Berlinie? Kiedy wpadłeś na pomysł, aby nakręcić właśnie tam klip do „Say Something”?

Przez miesiące myślałem nad innymi pomysłami na ten klip.

Więc sam utwór nie został pierwotnie stworzony z myślą o sprawie uchodźców?

Właściwie nie.

Ale pasuje idealnie!

To prawda. Ale to utwór po prostu o uczuciach. Moich uczuciach z przyszłości, które towarzyszą również i innym. Zawsze czułem, że mam coś do powiedzenia i chciałem to z siebie wydusić. Samo przesłanie utworu skłoniło mnie do praktykowania tego o co się modliłem. Początkowo chciałem, aby klip był o zmianach klimatycznych i środowisku. Totalnie odmienny temat. Ale w Niemczech podjąłem współpracę z niemieckim piosenkarzem Gregorem Meylem. Wypuściliśmy wspólną wersję singla na rynek niemiecki. To było w czasie, gdy kryzys migracyjny był najgłośniejszy. Stwierdziłem, że nie jest dobrze, muszę coś w tej kwestii powiedzieć. Chciałem wesprzeć cierpiących ludzi.

A jak postrzegasz Polskę i Polaków w kwestii tolerancji i sprawy uchodźców? Zdaję sobie sprawę z faktu, że media za granicą mogą pokazywać obraz Polski jako kraju mniej tolerancyjnego.

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Nie oglądam wystarczająco dużo wiadomości aby mieć pojęcie o prezentowaniu Polski w tym kontekście. To co mogę powiedzieć to moje własne doświadczenia z Polakami. Zdaję sobie również sprawę z trudnej historii tego kraju. Na tyle na ile ją rozumiem Polska była w kiepskiej sytuacji. Była piętnowana przez inne kraje.

Może właśnie dlatego się boją?

Nie mam pojęcia. Ale powiedzmy sobie szczerze – każdy się boi. Strach to nie polska przypadłość lecz globalna. To tak jak wspominałem dzisiaj na scenie przed utworem „Fear & Love” – możemy albo żyć w strachu i na nim opierać nasze życie albo w miłości. To chyba część mojej misji – inspirować ludzi do działania w miłości, nie w strachu. Ale jest potężny mur pomiędzy tymi postawami. Wielu ludzi woli żyć w strachu. Ale tak jest w wielu krajach: we Włoszech, w Chinach, Ameryce, Polsce… Wszędzie znajdą się tacy ludzie. Wierzę jednak, że jest w Polsce choćby garstka ludzi, którą nauczyła historia, że nie jest przyjemnie być przegranym. Może zatem to być lekcją, że warto okazać zrozumienie i wyciągnąć rękę. Ale rozumiem, że może to być trudne mając tak skomplikowaną historię.

Walczysz również o prawa zwierząt jako ambasador organizacji Lilongwe Wildlife Trust. Jakie są Twoje obowiązki jako ambasadora? Odwiedziłeś w związku z tym Afrykę?

Dokładnie. To było w Malawi, obok Tanzanii. Moim obowiązkiem było przeniesienie kampanii do sfery publicznej. Kampania miała na celu zatrzymanie polowań na słonie w celu uzyskania kości słoniowej. Szczerze mówiąc komunikacja pomiędzy mną a organizacją nie była zbyt dobra. Powodowało to moją frustrację – chciałem pomagać w większym zakresie. Ale gdy poleciałem na miejsce udałem się do miejscowej szkoły razem z moim starym przyjacielem, który pracuje w tej organizacji. Był organizatorem wycieczek na safari, ale nie miałem pojęcia o jego działalności w sferze obrony praw zwierząt. Zainspirował mnie swoją pracą. Dlatego chciałem zostać ambasadorem. I tak to się zaczęło. Ale czasami bycie ambasadorem to po prostu gest. Czasami nawet samo promowanie idei swoim wizerunkiem. To jest ważniejsze niż nie robienie niczego. By dawać innym nadzieję.

To skomplikowane tematy, w które się zaangażowałeś. Ale czy również skomplikowana była praca nad Twoim albumem „Curio city”? Po głowie musiało krążyć Ci mnóstwo zagadnień.

Podczas prac nad albumem nie myślałem o nich. Myślałem po prostu o zrobieniu dobrego albumu, który mi się również spodoba. Jest o potrzebie zmian. Czułem się, jakbym zamieniał się z gąsienicy w motyla. Tak się czuję. O tym jest piosenka „Evening Comes”. Tam wykorzystany został koncept przemiany z człowieka w wampira. A ja chciałem pokazać swoją przemianę z artysty muzyka w coś o wiele większego, o większym zakresie. Chciałem to zamanifestować. Nie wiedziałem jak to zrobić, ale chciałem poszerzyć swoje horyzonty. Bo czułem się zbyt sfrustrowany tym co dzieje się dookoła. Czasami tego nie zaplanujesz.

Stworzyłeś również dwie różne wersje utworu „A Light”. Wersja „Day” oraz „Night”. Co miało na celu stworzenie ich?

Szczerze mówiąc oprócz pokazania pewnego kontrastu pomiędzy tymi utworami traktowałem to jako wyzwanie producenckie. Zastanawiałem się, czy potrafię wyprodukować ten utwór w kompletnie innej aranżacji.

Stworzyłeś zatem dwie wersje, z których miałeś wybrać lepszą, ale finalnie zdecydowałeś się na obie?

Właściwie początkowo stworzyłem wolną wersję na początku. Człowiek z mojej wytwórni muzycznej usłyszał jak grałem ten utwór na pianinie. Powiedział, że podoba mu się i widzi w niej potencjał na radiowy hit. Zaproponował, żebym spróbował nieco go przearanżować. Spróbowałem, czemu nie. Potraktowałem to jako wyzwanie. Wyzwanie, które jak się okazało spędzało mi sen z powiek. To był koszmar. Gdy ktoś rzuca mi muzyczne wyzwanie – popadam w obsesję na tym punkcie. Stworzyłem pięć różnych wersji tego utworu. Jedna po drugiej wyrzucałem je do kosza. Nie byłem zadowolony z większości efektów. Ale finalnie pozostały dwie wersje, z których byłem zadowolony. Jednak obie mi się podobały. Nie potrafiłem zrezygnować z żadnej z nich! Nigdy nie słyszałem z kolei albumu, który zawierałby dwa takie same utwory w różnych wersjach. Zagrałem obie wersje tego utworu moim bliskim. Ojcu i bratu. Najpierw zagrałem wolną wersję, potem tę szybszą. Nie zauważyli, że to te same utwory, zaczęli je komentować. Zapytałem więc czy zdają sobie sprawę z tego, że wysłuchali właśnie dwukrotnie tego samego utworu? Wypróbowałem tego samego eksperymentu na moich przyjaciołach. W tym przypadku przy odgrywaniu wersji szybszej mój przyjaciel stwierdził, że gdzieś już ten utwór wcześniej słyszał. To szalone, ale dzięki tym eksperymentom stwierdziłem, że mogę umieścić oba utwory na jednym albumie.

A zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje utwory mają duży potencjał do bycia zremiksowanymi? Z resztą powstało kilka remiksów Twoich utworów. Który z dotychczasowych podoba Ci się najbardziej?

To trudne pytanie. Ale moim ulubionym remiksem jest taki, którego nikt jeszcze nie słyszał. To remiks utworu „Too Long”, który miał pierwotnie zostać singlem, ale to tego nie doszło. Nie pamiętam kto go zrobił, ale bardzo mi się podobał.

Może wypuścisz go kiedyś razem z niepublikowanymi, kolejnymi wersjami „A Light”?

Niewykluczone. <śmiech> Ale trudno jest zrobić dobre remiksy. Nie sądzę nawet, żeby wiele z moich remiksów było dobrych. Bardzo podobał mi się remiks do „The Truth”. Wiem, że wielu moich fanów jednak go nienawidzi.

Czasami remiksy mogą brzmieć zbyt komercyjnie.

To prawda. Tak właśnie mogło być z „The Truth”. Ale trzeba próbować wszystkiego.

A co dalej? Jak wyglądają Twoje dalsze plany?

Moje najbliższe występy odbędą się w Atenach, Istambule i Czechach. A następnie praca nad wieloma pobocznymi projektami. Muzyka elektroniczna, gościnne udziały w utworach, pracuję nad filmem… Ale o tym nie mogę jeszcze mówić.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 23.04.2016r.

Artykuł Wywiad z Charlie’m Winston’em: „Strach to nie polska przypadłość lecz globalna” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-charliem-winstonem-strach-to-nie-polska-przypadlosc-lecz-globalna/feed/ 0
Wywiad z SALK: „Lubię porwać się na tworzenie z zamkniętymi oczami” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-salk/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-salk/#respond Thu, 21 Apr 2016 15:27:40 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1877 Określenie ich muzyki jako po prostu „smutnej” to chyba najprostsze skojarzenie. Ale nie do końca celne, bo w ich twórczości kłębi się dużo emocji, niedopowiedzianych historii i tajemniczych stworzeń. Co ciekawe – prywatnie są kompletnym zaprzeczeniem swojej twórczości, co miałem okazję sprawdzić przed ich koncertem we wrocławskim klubie Piętro Niżej. Błyskotliwi, zabawni a do tego kreatywni – do granic […]

Artykuł Wywiad z SALK: „Lubię porwać się na tworzenie z zamkniętymi oczami” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Określenie ich muzyki jako po prostu „smutnej” to chyba najprostsze skojarzenie. Ale nie do końca celne, bo w ich twórczości kłębi się dużo emocji, niedopowiedzianych historii i tajemniczych stworzeń. Co ciekawe – prywatnie są kompletnym zaprzeczeniem swojej twórczości, co miałem okazję sprawdzić przed ich koncertem we wrocławskim klubie Piętro Niżej. Błyskotliwi, zabawni a do tego kreatywni – do granic możliwości. Zdawałem sobie sprawę, że zarówno koncertowo jak i w kwestii wywiadów są to początki ich doświadczeń. Spotkaliśmy się zatem w pobliskiej restauracji – przy falafelu, frytkach i mate. Nie było po nich tego widać, ale zapytałem czy są zestresowani przed tym występem.

Marcela: To nasz pierwszy koncert wyjazdowy, więc ekscytacja jest ogromna. Jak zresztą przed większością naszych koncertów.

Michał: A jeżeli chodzi o stres – spędziliśmy kilkadziesiąt, jak nie kilkaset godzin nad tym materiałem: na próbach, jak i ogrywając go w Krakowie przy różnych sytuacjach. Szczęśliwie zatem nie jest to nasz dziewiczy występ. Mamy więc spokój, że materiał jest ograny, a z drugiej strony pozostaje wciąż wielka ekscytacja.

Łukasz Sidorkiewicz: Gracie muzykę melancholijną. Ale widząc Waszą komunikację w portalach społecznościowych, jak i rozmowę z Wami – jesteście bardzo wesołymi osobistościami, którzy nie stronią od żartów.

Marcela: Może swoim zachowaniem kontrastujemy nasze wyznania muzyczne.

Łukasz: Ale oficjalnie działacie od października ubiegłego roku. Nie obawiacie się zatem, że po tak krótkim okresie współtworzenia materiału ta stylistyka po prostu Was zmęczy i się znudzi?

Michał: Mówiąc szczerze – ja z Marcelą czekaliśmy na ten projekt 10 lat. To jest muzyka, którą zawsze chcieliśmy robić i zawsze w nas siedziała. To nie znaczy, że działa to tylko od października. To kwintesencja i suma naszych dotychczasowych doświadczeń. I tego, co zawsze chcieliśmy robić oraz muzyki, która od zawsze w nas dojrzewała.

Mateusz: I w końcu dojrzała. Stwierdziliśmy, że to jest ten moment, w którym powinniśmy w końcu ruszyć.

Michał: Nie jest to smutny kaprys, ale wyleżana, wyczekana sytuacja.

Marcela: Ale nie zamykamy się w „smutności” takowej. Kontrastujemy melancholijne teksty z bardziej dobitną muzyką. Liczymy na to, aby przysłowiowa nóżka przy naszej muzyce zaczęła chodzić.

Michał: Będzie więc niemało techno.

Łukasz: Macie wykształcenie muzyczne?

Michał: W większości tak.

Mateusz: Każdy z nas gra już od dobrych paru lat. Niejeden zespół i koncert mamy już za sobą. Jest to muzyka już dosyć świadoma.

Michał: Marcela skończyła wokalistykę, ja gitarę basową. Nie boimy się nut i septym wielkich, natomiast z drugiej strony zawsze dbamy o to, żeby nie zgubić naturyzmu i samouctwa w graniu. Nie byliśmy od małego chowani na muzyków. Formalne kształcenie rozpoczęliśmy dosyć późno, dzięki temu do teraz mamy w sobie żyłkę rozbójnika muzycznego.

Marcela: Czasami warto nawet wyłączyć świadomość, z całym szacunkiem do teorii muzyki. Lubię porwać się na tworzenie z zamkniętymi oczami. Wielokrotnie ruszam palcami po instrumencie, a po jakimś czasie zaczynam się zastanawiać co to jest. Dopiero później to spisuję.

salk_04Łukasz: A zespoły, w których graliście wcześniej? Zostały one w naturalny sposób zakończone, rozwiązane?

Michał: Nie do końca. Na pewno każdy z tych bandów wiele nam dał. Z Mateuszem gramy w zespole Hatbreakers, który żyje i ma się dobrze. Graliśmy również w zespole Qferau.

Marcela: Śpiewałam przez 5 lat w tym zespole. To okołojazzowy skład, który bardzo rozwinął mnie pod względem improwizacji. Porzucenia strachu w sferze wokalnej. Byłam rzucona na dość głęboką wodę. Zespół po prostu improwizował, a ja do tych improwizacji śpiewałam. To była niezła szkoła i piękne doświadczenie.

Łukasz: Wiem, że pytania o początki zespołów zazwyczaj dla wielu artystów są irytujące…

Michał: Na szczęście kuponów na te pytania mamy jeszcze sporo do odcięcia.

Łukasz: Całe szczęście. W każdym razie wydaje mi się, że trudno jest znaleźć taki skład, który czułby tę muzykę podobnie jak cała reszta. Jak się kompletowaliście?

Michał: Początki możemy datować na nasze pierwsze wagary z Marcelą.

Marcela: Lata 90′, znamy się właściwie od przedszkola.

Michał: A tak naprawdę wymykaliśmy się często z nudnych zajęć fizyki i biologii, aby wraz z Marcelą zaszyć się w zaprzyjaźnionej klubokawiarni i pograć z gitarą. Cały czas w głowie mieliśmy plan, aby zacząć wspólny projekt. A prężna praca zaczęła się mniej więcej rok temu, kiedy siedzieliśmy u mnie czy u Marceli w mieszkaniu z laptopem tworząc szkice utworów.

Mateusz: Mi i Michałowi w tym roku stuknie 27 lat znajomości <śmiech>.

Marcela: Znamy się zatem kupę lat. Mamy bardzo zbliżone gusta muzyczne.

Łukasz: No dobra, a co z Kamilem?

Marcela: Kamil był bardzo ważnym ogniwem – istotnym zapłonem SALKa. Przyznaję, że mam problem z pisaniem tekstów, szczególnie po polsku. Ale wiem, że większość wokalistów ma tego typu problemy.

Kamil: To było tak, że w zeszłym roku zamieszkałem w Krakowie, gdzie poznałem Marcelę. Potrzebowała tekstów, a tak się złożyło, że zajmuję się słowem. Napisałem więc ich kilka dla zespołu.

Michał: Spadł nam po prostu z nieba.

salk_03Łukasz: Ale w trasy koncertowe jeździsz jak pełnoprawny członek zespołu. Chyba, że grasz na czymś ponadto?

Kamil: Prywatnie gram, ale w zespole SALK – nie. Piszę teksty, wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. A ponadto jesteśmy z Marcelą narzeczeństwem. Nie wyobrażam sobie nie być tutaj w momencie, gdy przeżywają coś wyjątkowego. Pomimo wszystkich lat grania to jednak ten koncert jest naprawdę wyjątkowy.

Michał: Kamil jest nie tylko naszym poetą, ale i kronikarzem. Wszelkie nasze elaboraty ukazujące się na facebooku wychodzą spod palców Kamila.

Marcela: Szkoda, że niestety nie prowadzi dodatkowo za mnie konferansjerki ze sceny. Cała odpowiedzialność na scenie zatem spada na mnie.

Kamil: A tak zupełnie szczerze, piszę od 15 lat. Wydałem parę książek, ale każda forma pisania jest dla mnie formą wyładowywania się. Tak samo prowadzenie fanpage’a jak i pisanie książki jest w pewien sposób ekscytujące. Dla mnie to przygoda, wkładam w to mnóstwo siły i czerpię przyjemność z pisania każdego kolejnego posta.

Łukasz: W każdym razie widziałem, że jednak nie tylko Kamil jest autorem tekstów.

Mateusz: Rzeczywiście. Do „Bukolika” tekst napisał Michał.

Michał: Faktycznie, zdarzyło mi się kiedyś popełnić tekst, który wraz z Marcelą udało mi się złożyć w sympatyczną formę. Ale nie czuję się na siłach jako tekściarz. Skupiam się zatem na tym, co wychodzi mi najlepiej, czyli na dźwiękach.

Marcela: Mój z kolei ostatni tekst, który jeszcze funkcjonuje w SALKu napisałam w wieku 17 lat, czyli dziesięć lat temu! To tekst do utworu „Alien”.

Łukasz: A teksty pisane po angielsku?

Marcela: Oprócz „Bukolika”, „Aliena” i jeszcze „O Strachu” wszystkie teksty są dziełem Kamila. „O strachu” napisał nasz przyjaciel Dawid Mateusz.

Łukasz: Rozwinięcie nazwy SALK to „Selkie and Lighthouse Keepers”, które od razu skojarzyło mi się z piękną animacją „Sekrety Morza” i jak się okazało nie pomyliłem się. Chodzi jednak o samą historię w niej zawartą, czy tak jak ja uwielbiacie taką technikę animacji?

Michał: Jesteśmy wręcz rozkochani w tej animacji!

Kamil: Zarówno ta animacja, jak i druga tego autora, „The Secret of Kels” to zachwycające obrazy.

Marcela: Ponadto ja interesuję się podwodnym światem i stworzeniami morskimi, szczególnie głębinowymi. Mam totalną jazdę na tym punkcie. Stąd zresztą również tytuł „Matronika”.

Kamil: A ja jestem znad morza, więc przy okazji do tej historii latarnik się wplątał.

Marcela: A ja jestem wodnikiem!

Kamil: Tak siedzieliśmy pewnego dnia i w końcu ta nazwa wpadła nam do głowy.

Michał: Długo zresztą nad nią siedzieliśmy. Ciekawy jest również sam motyw selkie, czyli osoby żyjącej trochę w morzu, trochę na lądzie. Pewnego rodzaju transparentności, bo z jednej strony fascynują nas otwarte przestrzenie – nie tylko morza, ale i górskie krajobrazy. A z drugiej stronie głębiny, podwodność, introwertyzm. Dobrze się to wszystko razem komponuje – smutna muzyka, często zestawiona z ostrym techno. Bardzo się to nam klei z motywem selkie.

Marcela: Lubimy zanurzać się bardzo głęboko, jak i unosić bardzo wysoko.

Łukasz: „Matronika” okraszona jest ponadto niezwykłymi, rybnymi ilustracjami. Kto jest za nie odpowiedzialny?

Michał: To nasza serdeczna przyjaciółka Dorota Tylka, która zajmuje się identyfikacją wizualną zespołu.

Kamil: Dorota stworzyła nam genialne animacje, których użyliśmy podczas koncertu premierowego.

Michał: Nie wszędzie mamy techniczne możliwości ich wyświetlania, ale postaramy się, aby animacje gościły na naszych występach jak najczęściej.

Łukasz: A co z EPką? Mówiliście, że „Matronika” to pierwszy singiel zapowiadający ją. Czego zatem możemy się po niej spodziewać?

Michał: Pracujemy intensywnie nad EPką, która będzie zawierać 5 utworów. Będzie ona również definiować nasze brzmienie. Znajdą się tam zarówno utwory z mocnymi wpływami współczesnej elektroniki europejskiej spod znaku Johna Hopkinsa, Moderata czy Apparata, jak „Matronika” czy „Taiga”, która kończy nasze występy i jest jednym z naszych mocniejszych utworów. A będą również dużo bardziej intymne i skromniejsze instrumentalnie utwory, jak „Kołysanka dla Dwóch Matek”. Pokaże to spektrum naszego brzmienia. Będzie można się wzruszyć przy dosyć skromnym fortepianie i bardzo intymnej wypowiedzi.

Kamil: Sam tytuł EPki i singla „Matronika” powstał na bazie słowa „Matronica”, czyli gatunek ryby głębinowej. Myślę, że cała EPka będzie czymś, co w pełni ukształtowane wypływa z głębin. Będzie to po prostu muzyka SALKa. Nie patrzy co się dzieje dookoła. Dopiero gdy wyjdzie na powierzchnię będziemy mogli określać jaka ta muzyka naprawdę jest.

Marcela: Zupełnie jak ta ryba – niczego nie widzi, ma światełko przed oczami, śpiewa i wabi. Ale matronika jak prawdziwa wokalistka świeci zawsze na siebie <śmiech>.

Łukasz: A znaleźliście wydawcę? Wydawać by się mogło, że w czasach, gdy powstaje ich mnóstwo i każdy chce się podpiąć pod jakichś artystów – to nie powinno być trudne.

Kamil: Całą EPkę nagrywamy u siebie, w warunkach mieszkalnych w szafie. Nie staramy się w tym momencie szukać.

Mateusz: Ta EPka może być wabikiem dla wydawców. Ma to być nasz materiał promocyjny, który w przyszłości może nam pomóc znaleźć potencjalnego wydawcę.

Kamil: Na pewno nie wysyłamy materiału do dziesiątek wydawców z nadzieją, że ktoś nas przyjmie. Po prostu liczymy, że to co sami zrobiliśmy przyniesie skutki prędzej czy później.

Marcela: Może się opłaci kiedyś to nagrywanie w kredensie wokali. Była to fajna przygoda. W studiu jest sterylnie, masz ograniczony czas. A w szafie możesz siedzieć bez limitu.

Michał: Zależało nam również na intymności sytuacji nagrywania, aby nie zgubić klimatu.

Łukasz: Większość nagrań, które wiszą w sieci są wersjami live. Kiedy je nagrywaliście?

Michał: Większość z nich pochodzi z premierowego koncertu, który zagraliśmy w uroczym kinoteatrze „Wrzos” w Krakowie.

Marcela: A kilka jest też z mojego dyplomu magisterskiego. To więc była premiera koncertowa! Na szczęście dostałam szóstkę.

Michał: Szliśmy na dyplom z przekonaniem, że albo nas wyniosą na widłach albo wrócimy z szóstką.

Mateusz: I dość introwertyczne techno na dyplomie z jazzu to moment, dla którego warto żyć.

Łukasz: Jakiś czas temu ogłosiliście również, ze pracujecie nad klipem. Możecie zdradzić więcej szczegółów na ten temat?

Marcela: To była współpraca ze wspomnianą wcześniej Dorotą Tylką, która stworzyła ryby i Amadeuszem Ferdułą. To duet, którego mocno się trzymamy! Bardzo dobrze się z nimi dogadujemy. Mamy zbieżne, dzikie fronty myśleniowe, więc o dziwo się to wszystko krzyżuje i powstają z tego twory.

Kamil: Możemy zdradzić, że w teledysku do utwory „Mojry” pojawi się biały królik.

Marcela: Możemy nawet rzucić kilka haseł. Biały królik, płomienie, firanki, zakład psychiatryczny, woda, stroboskop, wanna i deska do prasowania.

Michał: Będzie trochę domowo, trochę rodzinnie i trochę niepokojąco.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 19.04.2016r.

Artykuł Wywiad z SALK: „Lubię porwać się na tworzenie z zamkniętymi oczami” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-salk/feed/ 0
Wywiad z Fismollem: „Już nie raz mogło mi odwalić. A tak się nie stało.” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-fismollem-juz-nie-raz-moglo-mi-odwalic-a-tak-sie-nie-stalo/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-fismollem-juz-nie-raz-moglo-mi-odwalic-a-tak-sie-nie-stalo/#respond Mon, 18 Apr 2016 16:49:22 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1852 Na przełomie ostatnich kilku lat wyrobił sobie stabilną pozycję na Polskim rynku muzycznym. Na swoim koncie ma trzy płyty, koncertuje intensywnie przez cały rok, a zapotrzebowanie na jego twórczość dalej rośnie. Dość konserwatywnie podchodzi do swojego brzmienia. Dzięki temu trzyma przy sobie oddanych fanów i jednocześnie zgarnia kolejnych. Sam twierdzi, że to dla niego największa […]

Artykuł Wywiad z Fismollem: „Już nie raz mogło mi odwalić. A tak się nie stało.” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Na przełomie ostatnich kilku lat wyrobił sobie stabilną pozycję na Polskim rynku muzycznym. Na swoim koncie ma trzy płyty, koncertuje intensywnie przez cały rok, a zapotrzebowanie na jego twórczość dalej rośnie. Dość konserwatywnie podchodzi do swojego brzmienia. Dzięki temu trzyma przy sobie oddanych fanów i jednocześnie zgarnia kolejnych. Sam twierdzi, że to dla niego największa nagroda. I nic nie wskazuje na to, że może być inaczej.

Mateusz Wasiucionek: Dzisiaj już 22 lata.

Fismoll (Arkadiusz Glensk): W kwietniu kończę 22.

A wiesz co jest najciekawsze?

Nie.

Dalej jesteś ode mnie młodszy.

(śmiech) Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Jest takie pytanie, które dzisiaj już wyparło tradycyjne cześć. Arku „co tam”?

Dobrze. Dzisiaj koncert. Minęło trochę czasu od wydania pierwszej płyty, a dalej robię to, co uwielbiam. Pierwsza płyta, później druga, pełna boleści, ciężkości – rzeczy, których chciałem się z siebie pozbyć. Walka z demonami, ale wróciłem na polanę, jest dobrze.

Dzisiaj rozmawiamy przy okazji koncertu we Wrocławiu. Dobrze tu wracać?

Tak, Wrocław jest wyjątkowy. Dużo wydarzyło się we Wrocławiu. Nigdy wcześniej nie miałem z tym miejscem tyle wspólnego, co przez ostatnie dwa lata.

A dlaczego?

fismoll_5Trochę mam ciary jak o tym myślę. Zakochałem się we Wrocławiu po koncercie w Firleju. Graliśmy wtedy dwa koncerty, oba się wyprzedały, więc bardzo miło to wspominam. Ktoś wtedy do mnie podszedł i pierwszy raz doznałem takiego szoku emocjonalnego…Nie sądziłem, że wrócę do tego miejsca, bo zaczęliśmy grać w większych salach. Dzisiaj wracam tam zagrać koncert solowy, czyli będę zupełnie „nagi” – za niczym się nie schowam. Ani solówka, ani partia bębnów nie zakryje błędu, który czasem się zdarzy na scenie.

Rok temu miałem przyjemność być na Twoim koncercie i poza całą masą dźwięków, które do mnie docierały wpadła mi do głowy pewna myśl. Każdy, kto próbuje poderwać jakąś dziewczynę i mu nie wychodzi powinien zabrać ją na Twój koncert. Naprawdę. Jeśli na Twoim koncercie mu się nie uda, to znaczy, że to nie jest to.

To miłe co mówisz i nawet często zgodne z rzeczywistością. Pamiętam taką sytuację na koncercie w Poznaniu w zeszłym roku. Bilety już się wyprzedały i napisał do mnie chłopak, że bardzo mu zależy i czy jest szansa na wpisanie na listę gości. Niestety już była pełna i nie miałem takiej możliwości. Wtedy on dodał post na stronie wydarzenia. Jakaś dziewczyna miała bilet do sprzedania… i tak się poznali i zakochali w sobie. Często ludzie opowiadają mi jak przyszli na mój koncert, stali obok siebie, nie znając się i coś nagle zażarło… Ja się bardzo z tego cieszę! Miłość to najbardziej fenomenalna rzecz, zmienia świat.

Faceci za Twoją zdolność chcieliby zabijać. Potrafisz za pomocą słowa rozbierać, zdejmować troski. Pamiętam jak poczułem się nagi, jak wszystko ze mnie ucieka i zostaję sam bez żadnych trosk czy masek.

Mamy pewne zapotrzebowanie na emocje – chcemy przeżywać szczęście, a innym razem się zdołować. Wydaje mi się, że musisz być fajnym człowiekiem, jeśli jesteś w stanie doświadczać pewnych rzeczy – i nie mówię tu o mojej muzyce, bo na pewno słuchasz też innej i chodzisz na różne koncerty.

Chowam się pod stół teraz.

(śmiech) Nie no, serio. Ludzie podchodzą po koncercie, albo piszą, że dziękują. Ja każdą taką sytuację traktuję indywidualnie, bo każdy jest inny i ma inne emocje. Staram się nawet bardziej podziękować takiej osobie, niż ona mi. Ciągle mam w głowie to, że jestem zwyczajnym gościem z Dębca, który sobie gra na gitarze i śpiewa o życiu, o wyobrażeniach, o stanach. Dzielę się tym z ludźmi, bo myślę, że: „kurde, może to komuś pomoże”.

Wytatuowana skromność. Nie pozbędziesz się jej.

Czy ja wiem? A po co inaczej? Wracam na swój Dębiec, wchodzę do bloku, który ma 11 pięter, gdzie mieszkałem przez 14 lat w malutkim mieszkanku z rodzicami i siostrą. Wyprowadziłem się z domu żeby zobaczyć jak to jest. Tak naprawdę całe życie spędziłem tam. Spotykałem się przede wszystkim z prostymi ludźmi i to były najwspanialsze czasy. Czegokolwiek bym w życiu nie robił, to wiem, że taki pozostanę, bo już nie raz mogło mi odwalić. A tak się nie stało.

fismoll_2Ostatnim razem jak się spotkaliśmy, miałeś na koncie jedną płytę. Teraz już dwie i epkę. Sporo czasu chyba spędziłeś w studiu.

No tak. To jest niby takie fajne, że się wydaje płytę, a później dwa lata czeka, albo pięć i wielki powrót. Ja mam z tym problem. Kazałem czekać ludziom dwa lata na kolejną płytę, ale zdałem sobie sprawę, że tak nie chcę. Wolałbym żeby tej muzyki było jak najwięcej. Zdarza mi się oczywiście też tak, że nie potrafię zachwycić się niczym nowym. Słucham Novo Amor, Sufjana Stevens’a, nowej płyty Damien’a Rice’a, świetnego pianisty i kompozytora – Bon Iver’a, a i tak ciągle wracam do Sigur Ros… Po prostu przychodzi taki moment, że mi się to przejada. Może to zabrzmi dziwnie, ale sam muszę robić muzykę, żeby poczuć spełnienie, żeby doświadczać tego, czego potrzebuję. To chyba dobrze, bo wtedy poszukuję, zastanawiam się co zrobić inaczej, jak brzmi dana emocja.

Może wróćmy jeszcze do LP. Pudełko piór (Box Of Feathers). Czyli co? Że takie delikatne? Że jakie?

Chodzi o to, że pewna osoba miała kiedyś takie pudełko i dlatego tak się nazywa płyta.

Jak jest z tytułami czy z tekstem piosenek? Chętnie tłumaczysz ich znaczenie? Czy wolisz je puszczać w obieg i liczyć na interpretacje indywidualną?

Kiedyś na koncertach nie mówiłem, o czym jest piosenka, ale zauważyłem, że wielu ludzi tego chce. Nie każdy zagląda do lyricsów (śmiech), czyta tekst czy go rozumie. Wydaje mi się, że to trochę pomaga w odbiorze. Kiedyś miałem tak, że do tekstów nie przywiązywałem dużej wagi. Liczyła się melodia, emocjonalność głosu, a nawet lubiłem brzmienie pewnych słów, których znaczenia nie znałem, tak czysto „estetycznie”. Później poznałem Fitzsimmons’a. To on w dużym stopniu uświadomił mi, jak ważny jest tekst. Może stworzę nowy język jak Jonsi, nie wiem, zobaczymy (śmiech).

W 2015 roku dwie płyty. LP i EP. Wykorzystałeś te płyty koncertowo? Pograłeś trochę?

Tak, była trasa, w sumie cały czas gramy. Bardzo fajne jest to, że np. jedziemy do Gdańska, gramy w Starym Maneżu dla 700 osób, a bezpośrednio po do Gomunic, gdzie na sali mieści się 50. Bardzo mi się podoba, że nie są to tylko wielkie koncerty. To jest zupełnie inna energia.

A dlaczego swoją ostatnią historię zawarłeś w EP, a nie LP?

Wiedziałem, że będzie taka epka, że chcę ją zrobić. Są to utwory, które nie weszły na pierwszą i drugą płytę, ale nie są to „odgrzewane kotlety”. To zamknięcie pewnego etapu, kończę pewien okres swojej twórczości. Dwa lata powstawania „Box Of Feathers” były oddalaniem się od źródła czegoś dobrego, czegoś co mnie zbudowało. Ale powoli do tego wracam i trzecia płyta długogrająca będzie temu bliższa.

A będzie w tym roku?

Nie wiem. Powiedziałem sobie, że nie chcę się spieszyć. Chcę nagrać ją sam, w swoim studiu. Teraz wszystkie rzeczy będą powstawały właśnie tam. Uwielbiam pracę z Robertem Amirianem, za każdym razem to były piękne emocje i intymność . Jednak jak pracujesz sam, to nie ma presji czasu, nie jesteś uzależniony od kogoś innego. Możesz wstać o 2 w nocy i nagrać coś, co Ci się przyśniło. Być może będzie w tym roku.

A jak jest ze składem, który pracuje przy płytach. Czy przy tej epce pracował ktoś, kogo nie było przy ostatnim długogrającym wydawnictwie?

Zarówno przy “Box Of Feather”, jak i “Abandoned Stories” pracował z nami ten sam perkusista – Kuba Szydło. Bardzo dobry pałker.

Pałker?

Tak, pałker (śmiech). Na brzmienie wpływ mam głównie ja i Robert. Jestem bardzo dużym egoistą jeśli chodzi o tworzenie.

Nie wiem czy to jest egoizm.

Ja to tak nazywam. Zawsze myślę o tym żeby łyżkę dla siostry wziąć :), ale jeśli chodzi o płytę to jest dla mnie zbyt ważna, żeby pozwalać komuś wciskać tam swoje dźwięki. Dla mnie to nigdy nie była zabawa i chyba nigdy nie będzie. Kiedy pomyślę o tym, ile dała mi muzyka, ile powiedziała mi o mnie samym, to zbyt trudno jest mi się tym bawić.

Ile razy w mediach zostałeś już zapytany o utwór „Jaśnienie”. Pierwszy numer w Twoim repertuarze po polsku.

Kilka razy, to fakt. Domyślam się, że to może być ciekawe. Teraz tworzę coś po polsku. Stwierdziłem, że warto się przełamać.

fismoll_3A pamiętam, jak rok temu mi mówiłeś – z czym się zgadzam – że dla Twojej twórczości polski język jest mało atrakcyjny.

Tak. Miałem duży problem z napisaniem tekstu do tego utworu. Pierwotnie był napisany po angielsku, pomyślałem sobie: „a może by tak po polsku”. Nie wiedziałem co napisać i nagle mnie olśniło, usiadłem z karteczką i napisałem ten tekst mniej więcej w 15 minut. W każdym razie przy dwóch czy trzech fajkach. Tak się złożyło że to nagrałem i dałem komuś do posłuchania. Najwyżej mnie zlinczują, ale to się jeszcze nie stało.

No i raczej Cię to nie spotka. Mówiłeś że miałeś deadline na EP. Planowałeś ją, czy ona wyszła spontanicznie?

Ja ją planowałem, planowaliśmy ją wszyscy. Robert Amirian razem z Jarkiem. Wszyscy wiedzieliśmy, że to się stanie. Ale nie dostałem konkretnej decyzji kiedy to ma być. I nagle się dowiedziałem że deadline jest za dwa czy trzy tygodnie. Było trochę stresu, trochę strachu przed tym, że nie zawrę tam tego, co chcę. Ale w dużym stopniu zostawiliśmy to tak, jak było pierwotnie. Powstały jeden, może dwa nowe teksty. Mógłbym to zaaranżować na orkiestrę czy kwartet, ale stwierdziłem, że to ma być surowe.

A dla Ciebie szczególnie praca pod presją czasu jest trudna prawda?

Ja tak zawsze pracowałem. Przy pierwszej płycie było to samo. Pamiętam, że dostałem dwa tygodnie na zaaranżowanie całej płyty. To było bardzo stresujące. Zamknąłem się wtedy w domu na dwa tygodnie. Rodzice napisali mi zwolnienie, a ja od rana do wieczora nagrywałem. Z drugą płytą było tak, że nie ma patronatów i wydaje mi się, że to jest fajne, jest czysta. Poszła w świat „tak o”.

Patrzę na pudełko EP te zapałki, to wnętrze. Bardzo ładny projekt. Czyj ? Twój?

To projekt mojego przyjaciela Jędrzeja Guzika, który robi wszystkie okładki do moich płyt.

Sam projekt jest bardzo skromny.

Tak, taki był zamysł żeby to było takie „wypalone”. Lubię pracować z Jędrasem. Wolę tego typu okładki czy zdjęcia. Nie wyobrażam sobie płyty ze sobą na okładce. Nikt by tego nie kupił (śmiech).

Teraz chyba bardziej ogólnie. Brzmienie, które sobie wypracowałeś, które już w pewien sposób zostało do Ciebie przypisane jest podobne na kolejnych produkcjach. Nie myślałeś o tym, żeby coś urozmaicić? Coś doprawić? Bo póki co konsekwentnie podążasz ścieżką, którą wyznaczyła w jakiś sposób pierwsza płyta.

Zrobiłem sobie kiedyś tydzień specjalny. I sprawdzałem czy jestem w stanie stworzyć muzykę w każdym gatunku. Zabrałem się za muzykę atonalną, jakiś jazz.

fismoll_4Techno też robiłeś?

A to jest akurat bardzo proste. Mogę Ci na telefonie zrobić. Oczywiście istnieje dobre techno. Nie ograniczam się. Tak jak O.S.T.R.y powiedział: „Słucha się muzyki, a nie gatunków”. Wszystko jest w jakimś stopniu dla mnie zjadliwe, chyba że jest strasznie banalne. No więc cały ten tydzień siedziałem i grałem. Zdałem sobie sprawę, że największą przyjemność mam z tego, co jest dla mnie najczystsze i naturalnie ze mnie wypływa. Coś, co nie jest żadnym tworem na siłę, albo próbą czegoś. Dla mnie muza, którą robię jest referencją mnie samego. Jeżeli robię coś co spodoba się ludziom i ten człowiek się do mnie uśmiechnie albo powie, że mu to pomogło, to ja będę miał świadomość tego, że jestem w porządku. To jest klucz w tym wszystkim i mówi mi, jakim jestem człowiekiem. Oczywiście mam też swoje za uszami.

Kanapki z szynką i masłem rzucane w katechetkę pamiętam.

Tak, to szlagier taki (śmiech). Były różne sytuacje, złe i śmieszne. Nagrywam to, co czuję. Nie boję się zarzutu, że znowu podobne.

Ale to chyba krytyka właśnie. Jeśli zrobisz to samo, to będzie nuda. A jeśli zrobisz coś innego to będzie, że już nie jesteś nasz.

Oczywiście że tak. Słucham Fitzsimmons’a od jakiegoś czasu. Wydał pięć płyt i każda jest taka sama, co mnie osobiście bardzo cieszy. Dostaję ciągle tę samą piękną opowieść. Z drugiej strony trudno było mi przyzwyczaić się do ostatniej płyty Sigur Ros.

No ale chyba siadło, nie?

Siadło, oczywiście. Jak byłem na Islandii to powiedziałem sobie, że będę tego słuchał, żeby to poczuć i siadło. Ale kiedy odpalałem płytę będąc w Poznaniu, to już było mi trudno.

Zwykle na trasie grasz z zespołem, a we Wrocławiu solo act Fismoll. Dlaczego?

Marta, która bookuje koncerty powiedziała, że dzisiaj gram solo więc przyjechałem i będę grał.

Jak jest wtedy z brzmieniem? Znacznie się zmienia?

Jestem tylko ja z gitarą. Czasami udam trąbkę, czasami coś zmienię wokalnie. Zawsze wtedy mówię ludziom, że przyszedłem się z nimi i spotkać jak z przyjaciółmi i pośpiewać. Wiem, że dzisiaj to będzie dla mnie absurdalnie wyjątkowy koncert. Gram w miejscu, które jest dla mnie bardzo ważne. Będę szedł tymi samymi korytarzami, którymi kiedyś szedłem – i to nie sam.

A skoro mowa o miejscach ważnych i ważniejszych na Twojej trasie koncertowej widziałem też przystanki poza Polską. Jak Ci się gra? Na obczyźnie?

Bardzo fajnie. Tam się ludzie bardziej ruszają. Kołyszą się albo nawet tańczą jak jest mocniej. Ale powiem szczerze wolę tutaj.

A jest ta uniwersalność energii? Że ten przekaz bez względu na szerokość geograficzną trafia podobnie?

To jest właśnie bardzo przyjemne. Graliśmy koncert w Anglii na festiwalu. Podeszła Pani , która jest z Pragi i zorganizowała nam dwa koncerty w innych krajach. Graliśmy w Pradze i przyszło około dwustu osób. To było bardzo miłe. Jesteś gdzieś indziej i jest tylu ludzi, którzy słuchają Twojej muzyki.

Co dalej? Jakie plany?

Zagram parę koncertów. W wakacje Colours Of Ostrava. Teraz pracuję nad płytą.

Jezu, jaki Ty jesteś skromny.

O. To nie będę skromny teraz. Teraz się pochwalę. Zdarzyło się coś fenomenalnego ostatnio. Najprawdopodobniej będę wykładowcą.

Jak zacząłeś mówić najprawdopodobniej będę to sądziłem że dokończysz „tatą”.

Na szczęście, albo nieszczęście nie. Uwielbiam dzieci. Moja ciocia ma dzieciaczki i jak do niej zawitam, to siedzę tam pół dnia i nie mogę się nadziwić, jakie to piękne. Chyba będę dobrym tatą. A dobra, to już się nie będę chwalił.

No pochwal się.

No to możliwe, że będę wykładowcą na Warszawskiej Szkole Filmowej.

I co będziesz wykładał?

Będę miał swój kierunek.

„Fismoll”?

Nie (śmiech). Kierunek w dobrą stronę. Będę uczył jak miksować muzykę, jak ją tworzyć. Jak ją łączyć z obrazem, kwestie emocjonalności. Zobaczymy. Muszę sobie wszystko wymyślić. Cieszę się.

Bardzo dziękuję za wizytę w studiu.

Ja również dziękuję i pozdrawiam.

Rozmawiał Mateusz Wasiucionek

Artykuł Wywiad z Fismollem: „Już nie raz mogło mi odwalić. A tak się nie stało.” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-fismollem-juz-nie-raz-moglo-mi-odwalic-a-tak-sie-nie-stalo/feed/ 0
Wywiad z Vetiver: „Lubię gdy utwór ma więcej niż jeden wymiar” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vetiver-lubie-gdy-utwor-ma-wiecej-niz-jeden-wymiar/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vetiver-lubie-gdy-utwor-ma-wiecej-niz-jeden-wymiar/#respond Thu, 07 Apr 2016 07:39:38 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1839 Andy Cabic to muzyk odpowiedzialny za projekt muzyczny Vetiver. Gdy spotkałam go w Kopenhadze, od jakiegoś czasu był w trasie z materiałem ze swojego najnowszego wydawnictwa „Complete Strangers”. W rozmowie przed swoim występem w Ideal Barze opowiedział mi co nieco na temat zespołu i muzyki, którą tworzą. Agnieszka Ejsymont: Ostatnimi czasy jesteś non-stop w trasie. […]

Artykuł Wywiad z Vetiver: „Lubię gdy utwór ma więcej niż jeden wymiar” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Andy Cabic to muzyk odpowiedzialny za projekt muzyczny Vetiver. Gdy spotkałam go w Kopenhadze, od jakiegoś czasu był w trasie z materiałem ze swojego najnowszego wydawnictwa „Complete Strangers”. W rozmowie przed swoim występem w Ideal Barze opowiedział mi co nieco na temat zespołu i muzyki, którą tworzą.

Agnieszka Ejsymont: Ostatnimi czasy jesteś non-stop w trasie. Wczoraj był Sztokholm, prawda?

Andy Cabic: Właściwie to nawet dzisiaj. Graliśmy tam wczoraj wieczorem, ale dopiero rano wyjechaliśmy w stronę Kopenhagi. Dwa ostatnie dni to głównie długie przejazdy między kolejnymi miastami.

vetiver_2Jak się czujesz w państwach nordyckich?

Jest cudownie. Chciałbym móc spędzić tu więcej czasu. Mieliśmy jeden dzień wolnego, ale też na swój sposób był pełen pośpiechu, a kiedy jesteś w trasie, w busie, to za dużo się nie naoglądasz. To znaczy jasne, widzisz drogę, ale kiedy już dotrzesz na miejsce, pora na rozpakowanie, soundcheck, jedzenie i zostaje jakaś godzina do wyjścia na scenę. Nie jest fajnie mieć jedyne wolne godziny około 19-21 – wszelkie sklepy są już wtedy zamknięte!

Czy to znaczy, że w czasie trasy przychodzi rutyna i w zasadzie nie czujesz różnicy między miastami?

Nie jest aż tak źle. Ale głównie tę różnicę odczuwam w publiczności, dla której gramy, no i w rozmowach i spotkaniach, które następują po koncercie. Zresztą Kopenhaga chociażby nie jest mi zupełnie nieznana, byłem tu wcześniej, tylko dawno temu.

Grałeś też wówczas w Ideal Barze?

Nie, wtedy udało mi się grać na głównej scenie. Ale podoba mi się ta sala, dźwięk jest bardzo dobry, a na tym mi najbardziej zależy. Kiedy nagłośnienie jest dobre, wtedy jestem szczęśliwy.

Przechodząc najpierw do pytań podstawowych. Skąd nazwa ‚Vetiver’? Wiem, że jest to nazwa trawy, ale zespołu? Skąd pomysł?

Z tej trawy robione są olejki esencjonalne. Dobrze znam i lubię ich zapach i kiedy przyszło do nazywania zespołu, postanowiłem sobie tę nazwę najzwyczajniej pożyczyć. Kojarzysz ten aromat?

Nie wydaje mi się.

Jest bardzo popularny w perfumach, używany jako element bazowy, tak zwana nuta ciężka, która zostaje na skórze dłużej, niż pozostałe.

Jak Andy Cabic zaczął swoją przygodę z muzyką?

vetiver_3Od dostania gitary i nauki gry na niej! Byłem samoukiem gdzieś w okolicach liceum. Uczyłem się grać do ulubionych kawałków, a w końcu skończyłem w czymś w rodzaju własnego zespołu właśnie w tych czasach. Tak samo było później na uczelni. Potem coś nagraliśmy, pojechaliśmy w pierwszą, małą trasę. Następnie przeprowadziłem się do San Francisco i tam grałem w kilku zespołach jednocześnie. Vetiver był jednym z nich. Skosztowałem tego, jak to jest być muzykiem w wieku dwudziestu, dwudziestu-paru lat. Potem grałem z Devendrą [przyp. Devendra Banhart], znowu podróżowałem, Vetiver się rozwijał i jakoś tak naturalnie wszystko to złożyło się na to, czym zajmuje się dzisiaj. Miałem swój sposób na pisanie utworów, rodzaj recepty, i byłem w stanie po prostu na tym zarabiać. Ale to wciąga, pisanie, nagrywanie, koncerty zajmują sporo czasu, więc stało się to najzwyczajniej moim życiem. I dobrze mi z tym.

Uważasz ‘Vetiver’ raczej za solowy projekt? Z tego, co wiem skład zespołu stale ulega zmianie.

‚Vetiver’ to nazwa dla ogółu moich utworów. Piszę je sam, a gdy przychodzi pora, by je nagrać, zbieram grupę muzyków, z którymi chcę to zrobić. Od lat nagrywam z Thomem Monahan’em. Jest dobrym przyjacielem i jesteśmy w stałym kontakcie. Zawsze uczestniczy w planowaniu kolejnych nagrań.

Czyli skład się zmienia, Thom pozostaje ten sam. Jak zaczęliście współpracę. Wydajecie się być świetnie dobranym teamem.

Miałem swego czasu swoje demo, zanim jeszcze miałem na koncie jakiekolwiek nagranie. Przyszły szwagier Thoma pokazał mu je. Posłuchał i mu się spodobało. Jakiś czas później, dostałem od niego niespodziewany telefon, że chce coś ze mną nagrać. Znałem jego poprzednie prace, więc się zgodziłem. Przyjechał do San Francisco i zarejestrowaliśmy kilka utworów to tu, to tam. Od tamtego czasu jesteśmy w stałym kontakcie i razem pracujemy. To był przypadkowy strzał w dziesiątkę.

Skoro już jesteśmy w temacie spotkań – jak to było z Devendrą? Dwóch tak świetnych muzyków naraz!

vetiver_4Obaj mieszkaliśmy w San Francisco. Chodził tam do szkoły i jego ówczesna dziewczyna nas sobie przedstawiła. Pracowałem niedaleko jego mieszkania w księgarni, więc wpadał dość często. Zaczęliśmy spędzać razem sporo czasu, chodzić na filmy, czy siedzieć u niego i wspólnie grać. On wtedy pisał utwory i je nagrywał, ja uczyłem się grać na akustyku. Pierwsze koncerty Vetivera to właśnie Devendra i ja. On w tym samym czasie zaczął też komponować do własnego projektu.

Wciąż wracacie do wspólnych występów!

Tak, dopiero co zrobiliśmy w maju trasę po Hiszpanii, graliśmy tylko we dwójkę przez jakieś dwa tygodnie. Staramy się być w kontakcie i grać razem, gdy tylko mamy na to czas i zgrywa się to z naszymi projektami. On jest ostatnio w stałych rozjazdach, ja zresztą też, więc wszystko zależy od odpowiednio wcześniejszego zaplanowania.

W tym roku wydałeś ‚Complete strangers’. Czytałam sporo opisów i recenzji na temat tego krążka. Co Ty byś powiedział na jego temat?

Wow, będąc szczerym, dawno go nie słuchałem, haha. Wszystkie utwory bardzo różnią się od siebie. Były pisane w sporym przedziale czasowym. Proces tworzenia przebiegał falowo i czasem byłem w niego bardzo zaangażowany, a czasem schodził na drugi plan. Jest na swój sposób podobny do moich poprzednich prac, w sposobie nagrywania, aranżacjach, czy palecie dźwięków. Oczywiście jest też sporo zmian. Tym razem pracowałem z zupełnie nowym składem i czuję, że Ci ludzie sporo wnieśli do ostatecznego brzmienia płyty. Zazwyczaj nie mam planu na ogólny klimat wydawnictwa, dopiero gotowe utwory go określają. Nie mam żadnej wizji, którą chcę wdrożyć w życie. Po prostu piszę i kiedy czuję, że materiał jest gotowy, pora go nagrać.

vetiver_5W twoich utworach jest sporo melancholii. Nawet gdy kawałek jest radosny, jest w nim ta druga, nostalgiczna warstwa. Skąd się to bierze?

Dobre pytanie, sam nie wiem. Może to ze względu na brzmienia, których używam, albo też to, w jaki sposób śpiewam. Lubię kiedy piosenka jest wielowymiarowa, kiedy ma więcej, niż jedną warstwę emocjonalną. Inaczej odbiera się je wtedy podczas pierwszego słuchania, a inaczej za każdym kolejnym, kiedy odkrywasz nowe elementy i zauważasz jak na siebie wpływają i jaki to daje efekt. Jest też taki aspekt, że pracuję nad moją muzyką sporo czasu, więc musi utrzymywać nie tylko uwagę odbiorców, ale też moje własne zainteresowanie. Aby to osiągnąć staram się tworzyć kawałki dynamiczne i właśnie wielowymiarowe.

Jakie masz plany gdy skończysz tę trasę?

Muszę się przeprowadzić. Nie mogę dłużej mieszkać tam, gdzie mieszkałem. To będzie spora zmiana, bo było to moje mieszkanie tak długo, jak istnieje Vetiver. Kiedy wrócę, czekają mnie więc po prostu zwyczajne, przyziemne sprawy. Potem kilka koncertów, trochę komponowania i generalnie to, co życie przyniesie. Trudno jest o tym wszystkim myśleć, kiedy jestem tak daleko, w środku sporej trasy. Wszystko, na czym się teraz skupiam, to złapać rano prom do Hamburga. Resztą będę się martwił po powrocie.

Rozmawiała: Agnieszka Ejsymont

Artykuł Wywiad z Vetiver: „Lubię gdy utwór ma więcej niż jeden wymiar” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vetiver-lubie-gdy-utwor-ma-wiecej-niz-jeden-wymiar/feed/ 0
Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/ http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/#respond Wed, 06 Apr 2016 17:18:39 +0000 http://www.rgltr.pl/?p=1835 Kiedy w zeszłym roku Agnieszka Ejsymont przywiozła z nimi wywiad przeprowadzony przy okazji festiwalu Colours of Ostrava mówiła o nich jako o młodym zespole, którego na pewno jeszcze nikt nie zna. Nie minął nawet rok, a przyjechali do Polski na serię wyprzedanych koncertów. Również we Wrocławiu islandzki kwartet Vök przekonał się, że ma mnóstwo fanów, […]

Artykuł Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
Kiedy w zeszłym roku Agnieszka Ejsymont przywiozła z nimi wywiad przeprowadzony przy okazji festiwalu Colours of Ostrava mówiła o nich jako o młodym zespole, którego na pewno jeszcze nikt nie zna. Nie minął nawet rok, a przyjechali do Polski na serię wyprzedanych koncertów. Również we Wrocławiu islandzki kwartet Vök przekonał się, że ma mnóstwo fanów, a to jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu! Po wyczerpującym koncercie miałem okazję rozmawiać z Margrét Rán i Ólafurem Alexandrem. Wyglądali na zmęczonych i mieli do tego pełne prawo. Wszystko bowiem w ich przypadku idzie bardzo szybko. Powstali w 2013 roku i już po chwili przyjeżdżają na serię wyprzedanych koncertów w odległej od Islandii Polski. Niebywały sukces.

Margret: Bardzo dziękujemy.

Olafur: Sami jesteśmy pod wrażeniem i jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieli tyle wyprzedanych koncertów. Przyszło mnóstwo ludzi.

W reszcie Europy i na Islandii też tak jest? Wasze koncerty tam też są wyprzedane?

Olafur: Nie, choć ludzie są nami zainteresowani. Ale nie mieliśmy tylu wyprzedanych koncertów pod rząd. Jak dotąd trasa idzie nam bardzo dobrze, sporo osób przychodzi na nasze koncerty.

Margret: To jest bardzo zaskakujące, bo jest wszędzie prawie pełno. Przynajmniej jak dotąd.

Więc jak myślicie – co takiego się wydarzyło, że ludzie zaczęli tak bardzo pożądać waszych koncertów?

Margret: Myślę, że pomógł Halfway Festival.

Olafur: Dokładnie, przyjechaliśmy do Polskie w zeszłym roku i zagraliśmy na festiwalu Halfway w Białymstoku. Mieliśmy niesamowite przyjęcie. Nigdy wcześniej nie zagraliśmy takiego koncertu. To była najlepsza publiczność jaką do tej pory mieliśmy.

Margret: Zagraliśmy dwa bisy.

Olafur: Poza tym w zeszłym roku wydaliśmy naszą nową epkę. Bardzo dużo w zeszłym roku pracowaliśmy, graliśmy na imprezach showcase’owych. Spotkaliśmy wielu ludzi z branży, promotorów. To wszystko doprowadziło nas do tego, co mamy teraz.

Margret: Ciężka praca się zwraca.

Vök by Rogier Boogaard
Vök by Rogier Boogaard

Macie nowy singiel, Waiting. To znaczy, że możemy oczekiwać czegoś większego?

Olafur: Tak, zdecydowanie. Możesz oczekiwać. Po tej trasie wracamy do domu i zaczynamy nagrywać, zamykamy się w studiu. Mamy nadzieję, że album będzie gotowy przed końcem roku. Nic nie obiecujemy, tylko na to liczymy.

Margret: Październik, to jest nasz deadline. Tego byśmy chcieli.

Nagraliście więc Waiting i doszliście do wniosku, że to taka dobra piosenka, że musicie ją jak najszybciej wydać?

Olafur: Mniej więcej tak. Minął roku od naszego ostatniego wydawnictwa, ta piosenka była gotowa więc zdecydowaliśmy się ją wydać. Przygotowaliśmy też teledysk. Powinien być już dostępny.

Epki wydaliście dla islandzkiej wytwórni. Rozmawiacie może z kimś większym, z kimś ogólnoświatowym?

Margret: W tym momencie nasza jedyna wytwórni jest z Islandii.

Olafur: Nasz menadżer rozmawia z wieloma wytwórniami, ale nie ma jeszcze żadnych konkretów.

Nie macie zatem ciśnienia żeby podpisać kontrakt z jakimś majorsem?

Margret: Oczywiście byłoby nam prościej gdybyśmy mieli kontrakt z wielką wytwórnią. Ale chcielibyśmy też zachować naszą muzykę tak długo jak to będzie możliwe.

Olafur: Było tyle zespołów, mniejszych i większych, które zostały oszukane przez wytwórnie. My chcielibyśmy tego uniknąć. Czekamy na odpowiednią ofertę. Jeśli taka przyjdzie to na pewno ją przyjmiemy. Taka się jeszcze nie pojawiła.

Kiedy macie kontakt z wytwórniami, również z waszą na Islandii to czy ktokolwiek naciska na was żebyście nagrywali po islandzku?

Margret: Nie, to zdecydowanie nasza decyzja.

Olafur: Nikt nie ma kontroli nad tym co robimy.

Margret: Kochamy język islandzki, ale chcemy też śpiewać po angielsku. Wtedy więcej osób może się poczuć związanych z naszymi piosenkami.

Na nowym albumie również nagracie coś po islandzku?

Margret: Być może jedną piosenkę. Myślimy nad tym, bo to lubimy.

Islandzki was wyróżnia, tak samo jak saksofon. To co podobało mi się dzisiejszego wieczora to to, że saksofon nie pojawia się w każdej piosence, nie ma więc przesytu.

Olafur: Kiedy gra saksofon to staje się dominujący. Więc staramy się jak możemy, żeby nie korzystać z niego zbyt często. Kochamy go, ale nie może pojawiać się w każdej piosence, bo wtedy ludzie byliby nim zmęczeni. Staramy się utrzymać balans.

Saksofon ma bardzo oryginalny dźwięk. Jest jeszcze jakiś instrument którego chcielibyście użyć?

Margret: Uwielbiam brzmienie harfy.

Olafur: Ale na pewno nie dodamy żadnego instrumentu na stałe, może tylko więcej klawiszów. Kiedy jesteś w studiu to fajnie jest móc się bawić różnymi instrumentami. Próbować wkomponować je w piosenkę albo zrobić z nich sample. Ale nie chcemy niczego na stałe. Przynajmniej nie teraz.

Zaczynaliście przecież jako duet, rozrastaliście się i teraz jesteście kwartetem. Nic się w tej materii nie zmieni?

Margret: Nie, podoba nam się tak jak jest.

Olafur: Jest dobra chemia pomiędzy naszą czwórką. Nasz perkusista Einar daje z siebie dużo na koncertach. Kiedy graliśmy we trójkę i wcześniej jako duet Margret i Andri to nasze występy nie przypominały prawdziwego koncertu.

Margret: Musisz być jak Gus Gus, żeby oprzeć swój występ na beacie.

Olafur: Mamy dużo elektroniki, ale nie jesteśmy wystarczająco techno. Dlatego uwielbiamy grać z żywą perkusją. Nawet jeśli to jest mały zestaw uzupełniony samplami. To wszystko zmienia. Nasz występ bez Einara byłby beznadziejny.

Jest więc coś złego w Gus Gus?

Margret: NIE! Oni tylko mogą grać elektronicznie i to działa. Całkowicie działa.

Olafur: Kochamy Gus Gus. Pracowaliśmy z Biggi Veira z Gus Gus.

Margret: Zmiksował nasza epkę Circles.

Olafur: My nie jesteśmy tak bardzo elektroniczni, tak blisko techno.

Pytam, bo rozmawiałem z kilkoma islandzkimi zespołami i żadne nie powiedziały nigdy złego słowa na temat innego islandzkiego artysty. Tak jakby to była wielka muzyczna rodzina.

Margret: To jest jak społeczność.

Olafur: Muzyczna społeczność i muzyczna scena na Islandii jest bardzo przyjaznym i zdrowym środowiskiem. Nie ma rywalizacji, nikt o nikim źle nie mówi. Każdy chce pomagać. Przez to pojawia się wiele kolaboracji. Jeśli byłbyś kolesiem, który źle mówi o innych to środowisko by cię wykluczyło. Nikt nie chciałby z tobą pracować. Uważaliby cię za dupka. Oczywiście pojawia się rywalizacja, ale taka zdrowa. Nie taka w której musisz mówić złe rzeczy o innych artystach.

Margret: To mała społeczność i wiedziałbyś jeśli ktoś powiedziałby o tobie coś złego.

Razem z moimi przyjaciółmi chcielibyśmy pojechać w tym roku na Islandię. Głównym punktem każdej wycieczki jest dla nas jakiś koncert albo festiwal, przy tej okazji też chcielibyśmy coś zaliczyć. Czy jest coś, co moglibyście polecić?

Margret: Myślę, że powinniście pojechać Secret Solstice Festival.

Olafur: W tym roku grają tam Radiohead. Niedawno ogłosili, że dodali kolejny dzień, w tym roku impreza trwa więc cztery dni.

Margret: Line up jest perfekcyjny.

Olafur: Możesz na nim doświadczyć prawdziwego lata na Islandii. Dzień trwa 24 godziny na dobę. To coś, co zdecydowanie powinieneś sprawdzić. Poza tym Iceland Airwaves. To najlepszy tydzień w roku dla całej islandzkiej sceny. Wszyscy tam grają, pojawia się mnóstwo ludzi.

Margret: One zdecydowanie są najlepsze, Secret Solstice i Airwaves.

To dwa nad którymi się zastanawiamy. Ale myślicie, że wycieczka na Islandię w listopadzie to dobry pomysł?

Olafur: Będzie zdecydowanie zimno.

Margret: Będzie zimno, ale teraz tutaj też jest zimno.

Olafur: To są dwie kompletnie różne rzeczy. Secret Solstice przypomina normalny letni festiwal. Wszystko dzieje się w jednym miejscu, możesz łatwo dojść od sceny do sceny.

Margret: Nie jest czymś wyjątkowym dla Islandii.

Olafur: Airwaves za to dzieje się w centrum miasta, a Secret Solstice na obrzeżach na stadionie sportowym. Przestrzenią na Airwaves jest kompleks Harpa, gdzie są cztery sale koncertowe, reszta koncertów odbywa się w mniejszych klubach w centrum Reykjaviku do których zawsze są kolejki. Ale nikt się tym nie przejmuje, bo klimat w Reykjaviku w tym czasie jest niesamowity. Jest ogromna ilość świetnej muzyki, którą trzeba sprawdzić. Uwielbiamy oba te festiwale. Oba bym polecił.

Rozmawiał: Piotr Machała

Artykuł Wywiad z Vök: „W środowisku islandzkim nie ma rywalizacji” pochodzi z serwisu www.rgltr.pl.

]]>
http://www.rgltr.pl/wywiad-z-vok-w-srodowisku-islandzkim-nie-ma-rywalizacji/feed/ 0